Music

środa, 31 lipca 2013

Rozdział 60. "Co się ze mną dzieje?!"

- Nie wiedziałam, że tak świetnie gotujesz- zajadałam kolejny kawałek jajecznicy ze szczypiorkiem, którą przygotował Justin.
Po całym pomieszczeniu rozchodził się przyjemny zapach smażonych jajek.
Siedziałam naprzeciwko chłopaka ciesząc się kolejnym gryzem posiłku.
- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz- uśmiechnął się opierając się dłońmi o stół.
- Myślę, że kiedyś się dowiem.
- A co się interesuje?- spytał siadając na krześle.
„Jak całujesz? Dziewczyno! Opanuj się!”- krzyczała moja podświadomość.
- Utrzymujesz kontakt z rodzicami?
Jego mina posmutniała. Zmrużył oczy, jakby nie chciał odpowiadać na to pytanie albo w ogóle go nie usłyszeć. Zauważyłam, że mu ciężko. Tylko dlaczego? Nagle przypomniała mi się kobieta ze zdjęć w albumie.
Zapanowała chwila ciszy, ciszy, która mnie wprawiała w coraz cięższy stan ciekawości.
- Mój tata nie żyje, a mama mieszka z siostrą daleko, daleko stąd- odpowiedział po chwili na jednym wdechu.
- Nie żyje?
- Nie żyje- potwierdził.- A co z twoją rodziną?- uniósł wzrok na mnie głęboko wpatrując się w moje oczy.
- Mama nie żyje, a tata mieszka w Westland z macochą- serce mnie zabolało, gdy mu to powiedziałam.
Z tatą nic nas nie łączyło, oprócz genów. Czułam się jakbym go nie znała. Był dla mnie obcy. Od liceum i sprawy z moim „odchudzaniem” nie rozmawialiśmy. Gdy mama zginęła w wypadku on wpadał raz na miesiąc sprawdzić czy żyję. Przez cały czas radziłam sobie sama bez jego pomocy. W końcu przestał przyjeżdżać. Brakowało mi tego, że nie miałam się nawet do kogo przytulić. Byłam sama jak palec. Jedynie Sara mnie wspierała. Josh, bo tak ma na imię mój tata, pracuje w firmie ochroniarskiej i szczerze to ma mnie gdzieś. Odkąd skończyłam osiemnaście lat, nie było żadnego telefonu. Na moje urodziny nawet nie zadzwonił z głupimi życzeniami. Święta spędzałam z Sarą, a moja rodzina całkowicie się ode mnie odsunęła.
- Przykro mi- powiedział przytłoczony przybliżając się do mnie.
- Niepotrzebnie. Mój ojciec to dupek.
- Nie możesz tak mówić.
- Ale to prawda. Nie obchodzę go. Gdybym zginęła, on nawet nic by nie zrobił. A może by się cieszył- zaczęłam się załamywać. Straciłam jakikolwiek apetyt.
- Ale chociaż go masz.
- Serio? Jakoś tego nie zauważyłam. Czy widzisz go gdziekolwiek- rozglądnęłam się po całym pokoju- bo ja nie.
- To że go tu nie ma, to nie znaczy, że nie ma go w ogóle- zesmutniałam. Było mi przykro, ale Justin miał rację.- Ej, Dest, nie płacz.
Z moich oczu poleciały pojedyncze łzy.
- Ja po…po prostu czuję taką pustkę- wyjąkałam mrużąc oczy, gdy kolejne słone krople przeleciały mi po policzkach.
- Chodź tu- szepnął.
Przytulił się do mnie. Znów czułam bijące od niego ciepło, które mnie grzało. Jego ramiona wydawały się najlepszym środkiem bezpieczeństwa. Wiedziałam, że w nich nic mi się nie stanie. Utuliłam głowę w jego klatkę i płakałam. Czułam, że zrobi mi się lepiej.
- No już, mała- potarł swoimi dłońmi moje plecy. Nawet nie zauważyłam, że powiedział do mnie „mała”. Nie zważałam teraz na to.
- Boję się, że mnie zostawisz- wyjąkałam mocniej obejmując go w pasie.
- Nie musisz się bać. Nie zostawię cię, obiecuję- jego słowa znów mnie upewniły, że mogę czuć się bezpiecznie i że jest moim oparciem.
*************************Perspektywa Justina***************
Płacząca Destiny w moich ramionach. Jak się wtedy czułem? Czułem się jak bohater, który uratował księżniczkę z rąk złej wiedźmy. Ona była taka wrażliwa. Nie mogłem znieść widoku jej oczu, z których lały się łzy. Była taka bezbronna. Wiedziałem jednak, że za tą kruchą skorupą kryje się twarda dziewczyna, gotowa zabić nawet największą szuję. Była stworzona do roli zabójcy. Przekonałem się o tym już wiele razy, gdy ratowała mi mój zadek. Nigdy nie zapomnę, gdy dzięki niej przeżyłem. Ona stała się dla mnie prawdziwą przyjaciółką i czułem, że powoli coś więcej się między nami zaczęło dziać. Bałem się tylko o to, że mogę złamać jej serce.
W tamtym momencie nie liczyło się nic. Czułem, że muszę to zrobić, że chcę. Uniosłem delikatnie jej podbródek, aby ujrzeć te piękne, ciemne oczy. Wyglądały niczym dwa małe, czekoladowe cukierki. Byłem w nią zapatrzony jak w obrazek. Stała się moim ideałem.
- Destiny, mam wielką ochotę cię pocałować.
Jej iskierki się powiększyły, ale na jej twarzy zagościł wielki uśmiech.
Zbliżyłem nasze usta i po chwili połączyły się w pocałunku, który stał się najlepszym w moim życiu. Zamknąłem oczy, aby cieszyć się tą chwilą. Nasze wargi idealnie do siebie pasowały, niczym puzzle w układance. Po prostu czułem, że to jest to coś, czego pragnę smakować codziennie. Ponętne i pełne usta Dest coraz bardziej zdawały się słodkie, gdy odrywałem się od nich i znów smakowałem. Nasze języki toczyły ze sobą trening, taki jaki ja toczyłem z ciemnooką dziś przez cały dzień. Chwyciłem jej twarz w swoje dłonie, jakby była najdroższym skarbem na świecie. Niektórzy mogliby pomyśleć, że wykorzystałem jej słabą chwilę, ale ja tak tego nie odbierałem. Po prostu przy niej byłem innym człowiekiem. W wielu miastach uznawali mnie za grozę i omijali szerokim łukiem, a gdy ona jest obok mnie coś się zmienia. Nie mam potrzeby pokazania, kto tu rządzi i sama jej obecność uspokaja mnie i wiem, że jest bezpieczna.

„Kurwa! Co się ze mną dzieje?!”


_______________________________________________
Yeeeaaaah 60!!! 

Czy Wy też na to czekaliście?! 
Aww! <3 
Następny w piątek! 
Proszę o komentarze i udostępnianie tego bloga. Chcę aby jak najwięcej ludzi go czytało! 

wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 59. "Tu ci Bóg nie pomoże"

- Nic się nie stało- odpowiedział łagodnie Justin, choć ja wiedziałam, że trochę go uraziłam.
- To zaczynamy? Pokażesz mi ten ruch!- zmieniłam temat.
Im szybciej mieliśmy zacząć, tym szybciej mieliśmy skończyć.
- Jasne!- krzyknął z entuzjazmem. Widać było, że mu zależy.- To ty bądź… sobą, a ja nadal będę złym, wściekłym biznesmenem z ogromnym brzuchem, który chce cię zaatakować- stanął w lekkim rozkroku i pochylił się do przodu wyciągając ręce w moją stronę.
- Atakuj mnie!- krzyczał.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Ruszył w moją stronę i objął swoimi długimi, umięśnionymi rękoma, mocno ściskając. Spowodował, że straciłam oddech. Próbowałam się wyrwa, machając nogami. Chciałam uderzyć go nimi w czuły punkt, gdy on jeszcze bardziej zacieśnił uścisk. Gdyby zamiast Justina był zezłoszczony gość – zginęłabym, udusiłby mnie.
Z jednej strony czułam się bardzo dobrze w ramionach brązowookiego. Mogłabym się do tego przyzwyczaić. Takie uściski mimo siły ścisku były nawet miłe.
- Broń się!- krzyknął, widząc jak „świetnie” sobie radzę.
- Jesteś za silny!
- Wiesz, co masz zrobić?- spytał puszczając mnie.
Moje nogi znów dotykały ziemi, a ja zaczęłam łapać powietrze.
- Ani trochę- przyznałam, gdy się już trochę opanowałam.
- Pierwsze: Nie możesz dać się złapać. Drugie: Jeśli ten gość złapie cię tak samo jak ja, to spróbuj go nawet ugryźć, a jak nie to chwyć dłońmi za jego szyję mocno ściskając prawą stronę, tam gdzie jest żyła główna. Pamiętaj tylko mocno. Wtedy odetniesz dopływ krwi- tłumaczył wszystko, jakby miał to wykute w pamięci- Jeśli oderwiesz się od niego, wtedy wyjmiesz broń i po prostu strzelisz mu kulkę prosto w łeb.
„Strzelisz mu kulkę prosto w łeb?!”
- Mam go zabić?!- krzyknęłam przerażona.
Nie mogłabym znów tego zrobić. Tamte dwa przypadki były wyjątkowe, ale ten też mógł być.
- No tak- dla niego to była oczywista odpowiedź.
- Ale ja… ja- jąkałam sama nie wiedząc, co mam powiedzieć.
- Spokojnie do strzelenia też dojdziemy. Jutro jedziemy do strzelnicy mojego kumpla. Poćwiczysz.
- O mój Boże- westchnęłam na samą myśl o pracy, jaka mnie czeka.
- Tu ci Bóg nie pomoże- poklepał mnie po plecach.

Do końca dnia Justin pokazywał mi różne chwyty, które wręcz wydawały się nie do wykonania, przynajmniej dla mnie. Zachowywał spokojną twarz, gdy coś mi się nie udawało, ale ja wiedziałam, że w środku wybucha ze złości. Był cierpliwy, od dziwo. Naprawdę się starałam jak tylko mogłam, ale to już nie moja wina, że Bóg nie obdarował mnie talentem sportowym. Moim jedyną umiejętnością było wpadanie w tarapaty.
Leżałam padnięta na kanapie. Jedyną moją zachcianką w tamtej chwili był prysznic, długi i zimny, a potem spanie. Justin mnie wykończył swoim treningiem.
- Zmęczona?- spytał lekko roześmiany niosąc w szklankach sok pomarańczowy z lodem.
- Jak cholera!
- Ohh- zaśmiał się- proszę- podał mi napój.
Wróciłam do pozycji siedzącej i od razu pochłonęłam całą zawartość kubka.
- Wiesz, że to dopiero początek- spoważniał.
- Liczę się z tym. Justin, nie wiem czy dam radę- spojrzałam głęboko w jego brązowe oczy, które teraz pojaśniały przez oświetlenie pokoju.
- Nawet tak nie mów. Dasz radę. Wierzę w ciebie- objął mnie jedną ręką.
Poczułam, że mam w nim wsparcie. Przytuliłam się do niego, przykładając głowę do jego klatki piersiowej. Usłyszałam bicie serce. Wolny rytm, który koił moje zmysły. Wtedy czułam, jakby biło dla mnie.

- Jutro już będzie lepiej- pogłaskał dłonią moje włosy.- Głodna?- spojrzał na mnie z uśmiechem. Wiedziałam, że chce odgonić ode mnie złe myśli, ale one nadal siedziały w mojej głowie. Martwiłam się, że nie dam rady. Może i powinnam zagrać w komedii, ale nie w dramacie lub kryminale, jakim było moje życie. Ja w nim miałam główną rolę, a wszystkie niebezpieczeństwa stawały się już pierwszoplanowym scenariuszem. W tym wszystkim brakowało tylko reżysera, który jakimś cudem by mnie uratował od zepsucia czegokolwiek.
- Bardzo- uśmiechnęłam się. 
Oderwałam się od jego klatki. 
- To co? Jajecznica?- wstał z kanapy i klasnął w dłonie. 
- Okej.
 ___________________________________________________________
Tak, wiem. Rozdział miał być jutro, ale jakoś dzisiaj naszła mnie ochota, aby napisać kolejny i TARAMATAMA jest! 
Jutro 60!!!!!
Co myślicie o założeniu blogu o zdrowym odżywianiu i odchudzaniu? 

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 58. "Wspominki o chorobie"

W gimnazjum może i trochę urosłam, ale też przytyłam. Próbowałam się nie załamywać, że rówieśnicy byli ode mnie wyżsi i chudsi.
Gdy byłam w liceum, założyłam koturny, aby choć na chwilę być wyższa lub taka sama jak inni. Skończyło się to totalną porażką, gdyż zaczęli na mnie wołać „krzywy koturn” i do tego złamałam nogę. Od tamtego czasu nie założyłam tych butów, a szczególnie do szkoły i pogodziłam się z moim niskim wzrostem, nową ksywą i tym, że nadal byłam nieco szersza od innych.
- Od kiedy ty tak mówisz?- spytał Justin nadal w szoku, odsuwając się ode mnie o krok.  
- Przepraszam. Po prostu nienawidzę jak ktoś tak do mnie mówi- zrobiło mi się głupio, że tak zareagowałam. Westchnęłam głęboko i usiadłam na trawie wpatrując się w nią głupio i bez żadnego celu.
Moja reakcja nie była odpowiednia. Powinnam się zaśmiać. W końcu to był tylko jeden mały wyraz, który nie miał mi zaszkodzić, a na pewno nie w taki okrutny sposób jak kilka wypuszczonych zdań z ust Riley Olemar.
Riley była długonogą, szczupłą, bogatą blondynką, za którą latali wszyscy chłopcy w mojej szkole i nie tylko. Miała duże, szare oczy, które w połączeniu z czarnym tuszem i jaśniejszym cieniem wyglądały zabójczo. Była bardzo popularna i szczyciła się nieskazitelną urodą i figurą.
Pewnego razu gdy z Sarą siedziałyśmy na schodach i rozmawiałyśmy o nowym uczniu z wymiany. Który nam obydwóm się podobał, wpadła Riley i jej paczka składająca się głównie z długonogich blondynek z niewyparzonymi japami, z których leciały takie słowa, że aż włos na głowie jeżył.
Przesunęłyśmy się, aby uniknąć kontaktu wzrokowego z divami. Jedna z nich usłyszała naszą rozmowę i natychmiast wszystkie zaczęły się śmiać.
- Ty, taka gruba, mała pokraka możesz pomarzyć o Sanders’ie. On nigdy by na ciebie nawet nie spojrzał- zadrwiła stojąc przed nami Riley. Jej mina wyrażała dumę z tego, że sprawiła mi przykrość.
Coś we mnie pękło. Poczułam jak w moich oczodołach zbierają się łzy. Ból i wstyd ogarnął mnie całą. Nie mogłam nic powiedzieć. Suchość w moich ustach utrudniała wydobycie się jakiegokolwiek dźwięku. Gdyby nie to, że poczułam się tak źle i miałam ochotę zapaść się pod ziemię, dawno bym już jej odpyskowała i znalazła coś na nią, ale wtedy pusta zagościła w mojej głowie.
Sara chciała już coś powiedzieć, lecz jej przerwałam, szturchając ją w ramię.
„One mają rację. Niedługo nie zmieszczę się w drzwiach”- pomyślałam połykając z trudem ślinę.
- No co gruba beko?! Nic nie powiesz?!- krzyknęła długonoga blondynka drwiąc ze mnie.
Nie wytrzymałam. Wstałam ze schodów i z oczami pełnymi łez uciekłam do damskiej toalety. Schowałam się w jednej z kabin i płakałam. Słone krople ciekły po moich policzkach strumieniami.
- Destiny! Destiny!- wołała mnie przyjaciółka, która po mojej ucieczce zaczęła wyzywać puste blondyny.
Ucichłam. Nie chciałam, aby ktokolwiek patrzył na mnie. Pragnęłam zostać sama na wieki.
Po tym zdarzeniu zaczęłam się głodzić. Po dwóch tygodniach głodówki wylądowałam w szpitalu z odwodnieniem i niedożywieniem.
Moi rodzice przestraszyli się, gdy lekarz oznajmił im, że jutro mogłam już nie żyć. Nasłuchałam się od nich godzinnych wykładów o jedzeniu – że muszę jeść, aby żyć.
Moja waga drastycznie zmalała podczas głodówki, ale i ja straciłam jakiekolwiek chęci i siły do życia. Nie mogłam nawet sama wnieść zakupów do domu. Pomagał mi mój sąsiad Frank, który nigdy nie przejmował się swoją wagą i wyglądał zdrowo. Gdy zaczęłam z powrotem jeść, przytyłam. Załamałam się już totalnie. Nawet Sara nie mogła się do mnie zbliżać. Stałam się oschła, niedostępna i co chwila stawałam na wagę, aby sprawdzić, czy mi ubyło. Moi rodzice mimo rozwodu, chcieli mi pomóc i jakoś wybić z głowy to moje całe „odchudzanie”. Gdy waga zaczęła rosnąć, od nowa nic nie jadłam. Oszukiwałam najbliższych, rodzinę, przyjaciół. Wszystkie dane mi posiłki wyrzucałam przez okno do ogródka starszej sąsiadki. Znów zaczęłam się cieszyć, gdy moja waga malała, ale ze mną było coraz gorzej. Włosy straciły blask i wypadały, paznokcie się łamały i wszystkie czynności, które kiedyś były dla mnie pestką, sprawiały mi wiele trudności. Często w szkole mdlałam, a codziennie rano modliłam się, aby przeżyć kolejny ciężki dzień. Tak dorobiłam się choroby, której nawet nie byłam świadoma. Anoreksja zamieniła moje życie w piekło. Gdy zgubiłam 15 kilogramów, powiedziałam sobie STOP. Tego było już za wiele. Wyglądałam jak wrak człowieka. Moje wszystkie kości można było policzyć. Policzki się zapadły, piersi zmalały,, a ja straciłam miesiączkę. Czy było warto? ABSOLUTNIE NIE!!!!!!!
Świadomość, że nie będę mieć własnych dzieci, przestraszyła mnie i dała do myślenia. Postanowiłam jeść. Z każdym dniem zwiększałam nieco kaloryczność posiłków. Jadłam zdrowo. Zaczęły mi smakować warzywa, owoce, orzechy, bakalie i ciemne pieczywo i inne ZDROWE węglowodany, które dodawały mi energii. Ten smak w ustach sprawiał, że uśmiechałam się. Mój żołądek przyzwyczaił się do pustki, dlatego powoli dodawałam do mojej ZDROWEJ diety posiłki. Policzki znów stały się pełne, piersi odzyskały swój rozmiar, a miesiączka wróciła. Zaczęłam chudnąć ZDROWO z ćwiczeniami.  Znów była dawną, uśmiechniętą i pełną energii Destiny. Z Sarą miałam idealny kontakt. A Riley i jej paczka przestały mi dokuczać. No może raz czy dwa usłyszałam od nich kilka obelg, ale jakoś mnie nie obchodziły. Ja wiedziałam, co przeszłam, aby stać się sobą, czyli normalną osobą. Schudłam, ale za jaką cenę. Mój organizm do dziś się regeneruje. Powiedziałam sobie DOŚĆ ze śmieciowym żarciem. To owoce i warzywa stały się moimi frykasami zamiast ociekających z tłuszczu frytek i innych „Fast-food’ów”. Ruch zaczął sprawiać mi większą przyjemność, a ja znów żyłam pełnią życia i nie przejmowałam się już głupimi komentarzami innych, bo z czasem, gdy przestałam na to reagować, im się to znudziło.

Dokuczanie mi było dla nich czystą zabawą, z której czerpali przyjemność. Gdy główny pionek w tej grze, czyli ja, przestał się udzielać, gra się skończyła, a oni dali mi spokój. Z tego, co wiem Riley i jej paczka pracują teraz w domu publicznym.  



___________________________________________________________________
BARDZO WAS PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO NIE BYŁO ŻADNEGO ROZDZIAŁU.  
Wiecie .... WAKACJE. Cały dzień mnie praktycznie w domu nie ma, więc nie miałam czasu, aby pisać. 
Destiny ma rację co do zdrowego odżywiania. Jeśli uważacie, że macie kilka kilo za dużo tu i ówdzie, nie stosujcie żadnych diet typu KOPENHASKA, DUKANA, czy innych debilnych wymysłów, które mogą doprowadzić do uszczerbku zdrowia. Niby można szybko schudnąć, ale co się stanie, jeśli przerwiemy dietę? EFEKT JO-JO gwarantowany. Takie diety dostarczają za mało kalorii jak dla nas. 
Lepiej poczekać kilka tygodni i wziąć się za ćwiczenia nawet 10, 20 minut dziennie i zdrowo zgubić nasz tłuszczyk. 
Zastanawiam się czy nie założyć jakiegoś bloga o zdrowym odżywianiu i zdrowym odchudzaniu? Co Wy na to? ^^

MAM DO WAS OLBRZYMIĄ PROŚBĘ! JEŚLI CZYTACIE TO, TO ZOSTAWCIE KOMENTARZ. WYSTARCZY NAPISAĆ "CZYTAM" I J A BĘDĘ WIEDZIEĆ, ŻE WARTO TO DALEJ PISAĆ, ŻE MAM DLA KOGO. JEŚLI MOŻECIE WYSYŁAJCIE TEGO BLOGA ZNAJOMYM, BO CHCĘ ŻEBY MOJE STARANIA NIE POSZŁY NA MARNE I ŻEBY KTOŚ TO CZYTAŁ. 


KOOOOOCHAM WAAAAAS <3
NASTĘPNY ROZDZIAŁ W ŚRODĘ!!!!

czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 57. "Czeka nas sporo pracy"

- Twoje zadania wymagają znajomości tych umiejętności, w razie wypadku, gdyby coś poszło nie tak- nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie, kiedy oglądałam różnokształtne chmury- ty mnie w ogóle słuchasz?!- spytał oburzony.
Mój wzrok wrócił jego osobę. Mimo że wszystko słyszałam, to próbowałam przypomnieć ostatnie słowa, które wyleciały z ust Justina.
Kiwnęłam głową na „tak” i skupiłam całą swoją uwagę na jego idealnie ułożone włosy, które jak zwykle były postawione ku górze.
- To o czym mówiłem?
- Że moje zadanie wymaga tych no … umiejętności- wydukałam.
- No więc jak mówiłem- powiedział patrząc na mnie- to co cię nauczę, przyda ci się nie tylko podczas tej misji, ale może kiedyś uratować ci życie.
- Jedyna umiejętność, która zazwyczaj ratuje mi życie to ucieczka- oznajmiłam z ironią.
Zaśmiał się lekko mrużąc oczy.
- To możemy już zacząć?- byłam już lekko znużona jego opowieściami o tej „niezwykłej” umiejętności.
- Okej. To powiedz mi co umiesz, jeśli chodzi o samoobronę.
- Umiem…umiem…- zastanawiałam się, przypominając sobie wszystko, co ostatnim czasem wychodziło mi najlepiej- umiem uciekać.
- Tylko?!- przytaknęłam- Serio?!
- No tak- powiedziałam oburzona- to mi zazwyczaj ratuje życie.
- Oj, czeka nas sporo pracy- westchnął.- Chodź tu- pokierował mnie, abym podeszła obok niego.- Pokażę ci, co musisz zrobić, gdy przeciwnik chce cię złapać.
Kiwnęłam głową z aprobatą i oglądałam poczynania chłopaka.
- Postaw się na miejscu jednego z biznesmenów- zaczął.- Wyobraź sobie, że jesteś wielkim, grubym i potężnym facetem, który właśnie zobaczył jak ci ktoś kradnie narkotyki, a ja jestem bezbronną, uciekającą, przerażoną tobą- miałam ochotę mu przywalić i to zrobiłam.
Znów oberwał w to samo miejsce, co zawsze. Wcale nie byłam bezbronna, zawsze mogłam przecież uciec, na przykład przez okno.
Trochę się przestraszyłam, gdy Justin tak opowiadał o osobie, która może mnie napaść, jeśli coś pójdzie źle. Co jak nie udałoby mi się wybronić? Co jak ta cała „wielka szycha” mogłaby mi coś poważnego zrobić? Co jak mógłby mnie zabić?
W środku zaczęłam się trząść na samą myśl jak padam martwa na hotelową podłogę. Nie tylko moje życie zależało od tego, czy mi się uda, ale i też życie siostry Justina. Musiałam się postarać, aby wszystko poszło dobrze, bo nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby ona zginęła. Świadomość, że to przeze mnie nie żyje, chodziłaby za mną przez całe życie, nie pozwalając mi osiągnąć spokoju ducha.
- Destiny, zaczynaj- wyrwał mnie z moich wyobrażeń głos Justina.
Zorientowałam się, o czym mówił i otoczyłam go ramionami, próbując go unieruchomić. Byłam bezradna i faktycznie nic nie umiałam. Był ode mnie silniejszy, większy i bardziej doświadczonym, jeśli chodziło o … wszystko. Przy nim mogłam się jedynie schować i udawać, że mnie nie ma.
- Dobra, o to nie wyjdzie, mała- rzucił obracając się. Znów wrócił do swojej potężnej postawy, która moją biła na głowę.
- Nie jestem mała. Mała to może być twoja pała, ja jestem najwyżej niska- odczepiłam podenerwowana i oburzona.
Sama nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam. Zrobiło mi się szkoda Justina, gdy spojrzał na mnie taki zdziwiony. Zaskoczyły go moje pełne pewności słowa. Może uraziłam jego dumę?

Okej, może nie należałam do tych najwyższych, ale też nie byłam tą najniższą. Dobra, gdy chodziłam do podstawówki, mówili że wyglądam jak skrzat przy innych. To nie była moja wina, tylko tych cholernych genów od mamy. Ona też nigdy nie zaliczała się do tych najwyższych. W gimnazjum może i trochę urosłam, ale też przytyłam. Próbowałam się nie załamywać, że rówieśnicy byli ode mnie wyżsi i chudsi. 

__________________________________________
Przepraszam, że taki krótki, ale mnie cały dzień w domu nie ma i nie mam kiedy przepisać, bo następne dwa rozdziały mam w zeszycie, gotowe. 
Postaram się na jutro przepisać chociaż jeden. 
W następnym Destiny opowie o swoim problemie, który prawie zniszczył jej życie. 
Ciekawi? 
Jak Waaaaakaaaacje? 
Ja niedawno wróciłam i cała opalona i zadowolona z pogody. 
< 3

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 56. "Trening"

„Ja i Justin jesteśmy przyjaciółmi”- ta myśl ciągle krążyła w mojej głowie.
Jakoś nie mogło do mnie dotrzeć, że ja i Justin moglibyśmy się przyjaźnić.
Próbowałam sobie jakoś to wyobrazić.
„Taa… przyjaciele z wesołego podwórka”.
- Ubieraj się! Zaraz zaczynamy!- usłyszałam głos chłopaka, dochodzący z ogrodu przed domem.
- Co zaczynamy?!
- Trening!
„Trening?! Ja i trening?! Ugh…”
- To się nie skończy dobrze- powiedziałam sama do siebie.
Zaczęłam nerwowo bawić się palcami. Odetchnęłam przerażona na samą myśl o treningu z Justinem. Już wyobrażałam sobie wycisk, na jaki nie byłam przygotowana. Przecież tyle lat nie uprawiałam żadnego sportu, no jeśli nie liczyć ostatnich ucieczek przed śmiercią. Co on by wymyślił? Zapasy? Biegi? Strzelenie z broni? W tym wszystkim bym z im przegrała. W szkole nigdy nie wyróżniałam się sportowymi umiejętnościami. Jeśli chodziło o ucieczkę przed szkolnym terrorystą, nawet wtedy mnie dopadał. Byłam ciemna w sprawach ruchu.
Zebrałam się leniwie z łóżka, sama zniechęcając się do tego. Odłożyłam ostatni kawałek napoczętego tosta, który zdążył już wystygnąć. Powolnym i pełnym „entuzjazmu” krokiem ruszyłam do szafy. Dwie półki były moje i tylko moje.
Sięgnęłam po jakąś szarą bluzkę i dresy. Wyglądałam jak jakaś pokraka. Odetchnęłam ze zmęczeniem na samą myśl o porannym treningu.
Udałam się do łazienki, aby nieco ogarnąć moje poustawiane w każdym kierunku świata włosy. Stanęłam przed lusterkiem. Znów widziałam w nim tą samą osobę, ale jednak trochę inną. Jej twarz nieco się zmieniła – stała się bardziej wyraźna. Na ramieniu widniała blizna. Wydarzenia z tego okropnego wieczoru wróciły, a twarz Raymunda minęła mi przez oczami. Kąciki ust lekko opadły, a oczy były duże i zaszklone. Otrząsnęłam się i uśmiech znów zawitał na mej twarzy. Jakbym nie znała osoby, która była w lustrze, pomyślałabym, że pochodzi ze szczęśliwej rodziny, a blizna na jej ramieniu spowodowana jest nieuwagą podczas zabawy z rodzeństwem. Ten świat całkowicie różnił się od szarej rzeczywistości. Jedyną bliską mi osobą stał się Justin. To on był moim pocieszycielem i przyjacielem. Teraz mogłam powiedzieć mu wszystko i wiedziałam, że nikomu nie zdradzi moich tajemnic. Liczyłam się jednak z tym, że niektóre sekrety muszę zachować dla siebie i TYLKO WYŁĄCZNIE DLA SIEBIE.
- A więc jaki trening chcesz zacząć?- spytałam zawieszając dłonie na biodrach. Byłam ciekawa, co wymyślił.
- Wszystko, co teraz ci pokażę, zostaje tylko między nami- jego ton był poważny i surowy. Ani trochę nie przypominał tego z rana, kiedy wparował do sypialni ze śniadaniem.- Tego wszystkiego nauczył mnie Worston, Raymund i życie- złączył swoje dłonie w uścisku wyginając je tak, że w moich uszach rozbrzmiało strzykanie kości.
Justin krążył po zielonym trawniku, bawiąc się palcami. Na błękitnym niebie widniało słońce i kilka chmur, które swoim wyglądem przypominały zniekształcone zwierzęta. Kwiaty posadzone w nieładzie wyglądały, jakby nie były podlewany już dłuższy czas. Jakby jedynym dostępem wody był życiodajny deszcz. Mimo tego nadal było widać ich jasną barwę przybliżoną do koloru żółtego.

- Twoje zadania wymagają znajomości tych umiejętności, w razie wypadku, gdyby coś poszło nie tak- nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie, kiedy oglądałam różnokształtne chmury- ty mnie w ogóle słuchasz?!- spytał oburzony.
________________________________________________________________
I jak podoba Wam się? Ciekawi jak pójdzie trening biednej Destiny z Justinem?

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 55. "Przyjaźń?"

Promienie słoneczne rozświetlały cały pokój. Wtulona w miękką pościel rozmyślałam nad słowami chłopaka, który kiedyś wydawał się taki niebezpieczny. Podmuchy wiatru dostające się przez uchylone okno roznosiły się po całym pomieszczeniu, wypełniając go świeżym powietrzem. Otworzyłam jedno oko, potem drugie. Chłopaka z karmelowymi iskierkami nigdzie nie było. Leżałam sama na łóżku, podpierając się na łokciach. Mój wzrok wędrował po brązowych ścianach bez żadnego celu i nagle zatrzymał się na obrazie, którego wcześniej nie widziałam. Przedstawiał on kobietę z długimi, brązowymi włosami, opadającymi na jej ramiona grubymi pasmami. Jej oczy były zmrużone, jakby została oświecona przez światło słoneczne. Wyglądała na zadowoloną, bo kąciki jej ust delikatnie się unosiły. Przykryta ciemną kołdrą pięknie się prezentowała na rozłożystym łożu. Zdziwiło mnie, że wcześnie nie zauważyłam tego pięknego, oprawionego w złotą ramę obrazu, który bardziej przypominał dzieło sztuki niż pracę amatora.
Z podziwu wyrwał mnie dźwięk skrzypnięcia drzwi, które się uchyliły. Do pomieszczenia z wymalowanym na twarzy uśmiechem wszedł Justin, trzymając w dłoni bambusową tacę. Oderwałam wzrok od cudownej kobiety na płótnie i spojrzałam na zbliżającego się do mnie chłopaka. Miał na sobie białą bluzkę z krótkim rękawkiem oraz granatowe spodenki sięgające mu do kolan. Z twarzy w oczy rzucały się białe zęby widniejące w uśmiechu i dwie, jasne, pełne koloru iskierki.
- I jak się spało?- spytał łagodnie, odgarniając pościel na drugą stronę łóżka.
Usiadł obok mnie. Jego ton zdawał się być nad wyraz uprzejmy. I jeszcze ta taca z śniadaniem. Coś było nie tak. To nie pasowało do Justina. Oparłam się dłońmi o miękką powierzchnię i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Zmrużyłam oczy i zwinęłam usta w cienką linię.
- No co?- był zaskoczony. Odłożył tackę z jedzeniem na nocny stolika.- Smacznego.
Wskazał wymownie głową na śniadanie. Na kwadratowym, ciemnym, w białe
japońskie wzorki talerzu leżały tosty z dżemem, a bok niego przeźroczysta szklanka z sokiem pomarańczowym. W małej miseczce podobnej kolorystycznie do talerza znajdowało się kilka czerwono-różowych malin.
W moim brzuchu poczułam ukłucie, gdy wpatrywałam się w smakowity posiłek. Para unosząca się nad gorącym pieczywem dostawała się do moich nozdrzy.
- Coś wymyślił?- rzuciłam nieufnie spoglądając na niego podejrzliwie.
- Ja?! Nic- powiedział oburzony.
Nie uwierzyłam. Justin nigdy nie był dla mnie tak miły. Wczoraj zakupy, miłe słówka, które lały miód na moje serce, czułość, której się nie spodziewałam, a dziś śniadanie i to do tego do łóżka.
- Justin, ty chyba jesteś jakiś chory- powiedziałam biorąc do ust kawałek gorącego tosta.
 - Dlaczego?
- Może masz gorączkę?- nie zważając uwagi na jego pytanie, mówiłam dalej.
Wydawało mi się, że on wie, o co chodzi, tylko udaje, żeby mnie zdenerwować.
Zaśmiał się, gdy uniosłam swoją dłoń i dotknęłam jego czoła. Było ciepłe, ale nie gorące, tak jak on.
„Dotknęłam cię! W końcu!”. W środku szalałam ze szczęścia, że udało mi się po raz pierwszy w moim życiu poczuć ciepło jego skóry na czole.
- A może to coś innego- zastanawiałam się.- Może masz jakieś zatrucie?
- Jedyne zatrucie, jakie mogę mieć, to przez to powietrze w tym mieście. Ale o co ci chodzi?
- Jesteś dla mnie zbyt miły- wzięłam do ust malinę.
- To mam być niemiły?- zdziwił się.- Ja już cię nie rozumiem. Jak jestem niemiły, to źle, jak miły też nie dobrze. To jaki mam być?
- Masz być sobą. Tym uroczym, ale denerwującym chłopakiem, którego znam- złapałam z nim kontakt wzrokowy. Poczułam ukłucie w brzuchu. Jego brązowe iskierki wpatrywały się w moje. Czułam jak się czerwienię. Odwróciłam wzrok, który powędrował na pościel.
- Uważasz, że jestem uroczy?- spytał tak słodko, że myślałam, że się zaraz rozpłynę.
- Może…- rzuciłam cicho, przewracając oczami po całym pokoju. Teraz to byłam już czerwona jak burak.
- Co ja słyszę?! Destiny Williams powiedziała, że jestem UROCZY. Czy ja śnię?- drażnił się ze mną.
Szturchnęłam go w ramię, a on zaśmiał się.
- Serio uważasz, że jestem uroczy?- spytał po chwili, znów patrząc mi prosto w oczy, czy tego chciałam, czy nie.
- Czasami jesteś, jak śpisz- zachichotałam.- A co?
- A nic, tylko się sam sobie dziwię, bo straciłem ochotę, aby cię zabić.
„Serio?! A ja nie!”
Może trochę mi ulżyło, ale wiedziałam, że i tak by mnie nie zabił. Cóż, miałam coś w sobie, że nie potrafił tego zrobić. Tyle razy ratował mi życie, że to było wręcz niemożliwe, gdyby chciał mi teraz je odebrać.
- Dobrze wiedzieć- zaśmiałam się.- To krok na przód, aby się może zaprzyjaźnić.
Nastała niezręczna cisza. Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, że powiedziałam to. Może on nie chciał się ze mną nawet znać, a co dopiero przyjaźnić.
- Chcesz zostać moją PRZYJACIÓŁKĄ?- zapytał poważnie. Był zdziwiony, jakby słowo „przyjaciółka” nie istniało w jego słowniku.
- Tak.
______________________________________________________________

WRÓÓÓÓÓCIŁAM! A ze mną nowe rozdziały. 
Jak Wam mijają wakacje? 

Zastanawiam się nad stworzeniem zwiastuna dla tego opowiadania. 
Co Wy na to?

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 54. "Nie puszczaj mnie"

- Musisz się nauczyć samoobrony, wiesz tak w razie wypadku.
- W razie wypadku? Co to ma oznaczać?- spytałam lekko wystraszona, bawiąc się rowkiem poduszki.
- No wiesz…
- No nie wiem.
- Gdyby taki na przykład się zbudził przed twoim wyjściem. Są różne sytuacje- powiedział na jednym wdechu.
- Ale się nie zbudzi, prawda?- przeraziłam się.
Co by było, gdyby na serio mnie zaatakował?
- Nie powinien, ale wolę nie ryzykować- oparł się dłońmi o łóżko, siadając koło moich stóp. – Od jutra zaczynamy trening. Miejmy nadzieję, że zdążymy przed przyszłą sobotą.
- A co jest w przyszłą sobotę?
- Bal, na którym będzie nasza pierwsza ofiara- odpowiedział wpatrując się w sufit.
- Kto nim jest?- zmarszczyłam brwi.
- Bruce Orte. Jutro dowiesz się wszystkiego. Idź spać- rzucił kładąc się koło mnie na poduszkę.
Chłopak zgasił nocną lampkę i przykrył się kołdrą.
- Justin…- wyjąkałam.
- Hm?- odwrócił się do mnie twarzą patrząc pytająco.
- Boję się- zmrużyłam oczy.
On westchnął głęboko i objął mnie swoim umięśnionym ramieniem powodując, że przytuliłam się do niego. Bijące ciepło od brązowookiego sprawiło, że poczułam się bezpieczna.
- Nie ma czego. Dasz sobie radę- wyszeptał unosząc swój podbródek nad moją głową.
Jego słowa stały się dla mnie ukojeniem. Nasze stopy owinęły się wokół siebie. W końcu się uśmiechnęłam i poczułam, że zaczyna być dla mnie kimś więcej niż mordercą. Zaczynałam go kochać, mimo wszystko.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, a on go odwzajemnił. Zahipnotyzował mnie swoim wzrokiem. Te piękne, karmelowe oczy wydawały się takie jasne na tle półmroku, który panował w sypialni. Chłopak wolną dłonią przejechał po moich włosach odgarniając je z mojego czoła. W środku zrobiło mi się tak ciepło. Czułam, że znaczę dla niego coś więcej niż tylko przynęta na narkotyki, jeśli tak to w ogóle można nazwać.
- Tak lepiej- wyszeptał, a ja się zaczerwieniłam.
Nasze oczy nie spuszczały z siebie wzroku. Głęboko i intensywnie wpatrywaliśmy się w siebie. Między nami zaczęła się tworzyć nić zaufania, pożądania i ciekawości.
- Nie puszczaj mnie.
- Nie puszczę, księżniczko- pocałował mnie delikatnie w czoło.
Moje serce zabiło mocniej na to jak mnie nazwał. Ciepło jego ust zostało na mojej skórze. Przyciągnął mnie bliżej siebie i otulił kołdrą.
- Jesteś bezpieczna- wyszeptał.
Uwierzyłam mu. Uśmiechnęłam się pod nosem i zamknęłam oczy. Nie zdawałam sobie sprawy, że chłopak, którego wcześniej nienawidziłam, sprawił, że poczułam się bezpiecznie. Dotknęłam jego umięśnionego torsu przez materiał koszulki.
- To mnie gilgocze- zaśmiał się półszeptem.
Natychmiast zabrałam dłoń i schowałam ją pod kołdrę. Czułam, że moje policzki oblewa gorący rumieniec.
- Ale nie powiedziałem, że nie możesz tak robić- powiedział z tym zawadiackim tonem, którego wcześniej nie lubiłam. Teraz wydawał się być bardziej sympatyczny.
Zapanowała chwila ciszy. W mojej głowie biły się myśli, które dotyczyły jego wcześniejszego zdania „Jesteś bezpieczna”. Połowa mnie uwierzyła, a druga miała wątpliwości. Zakłopotana zamknęłam powieki i napawałam się ciepłem płynącym od chłopaka z pięknymi, karmelowymi oczami. Wyglądał jak anioł, mimo tego, że zabijał. W tamtym momencie był mój i nawet na długonoga ruda z baru nie mogła mi go zabrać. Przytuliłam go do siebie mocniej na wspomnienie z jadłodajni. Nie chciałam, żeby ta chwila się kończyła. Mogła trwać i trwać.
- Co się stało?- spytał zdziwiony moją reakcją przeczesując moje włosy.
- Nie, nic- mruknęłam.
- Powiedz. Wiem, kiedy kłamiesz.
- Po prostu… obiecaj, że nie zostawisz mnie dla żadnej innej długonogiej nawet na chwilę- wydukałam sama nie wierząc w swoje słowa.
On zachichotał. Spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Obiecuję.

Jego ramię mocniej mnie objęło, tak że teraz nie miałam wyjścia, czy chciałam, czy nie dotykałam jego torsu i nie przeszkadzało mi to. Czułam się bezpiecznie i dobrze w jego towarzystwie. Powoli zapominałam o naszych wszystkich zaistniałych kłótniach. Nie miały żadnego znaczenia. 

____________________________________________________
Więc, ten rozdział musi Wam starczyć na tydzień. 
Dziś w nocy wyjazd! Może mieszka ktoś z Was w Świnoujściu?

I jak Wam się podoba taki Justin? Bo mi BARDZO!
Do zobaczenia! 

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 53. "Zakupy"

- Ile jeszcze?- pytał chłopak ciągnąc się za mną z torbami.
- Dopiero się rozkręcam- zaśmiałam się pędząc do kolejnego sklepu.
Sklepy w LA znacznie różniły się od innych. Można było w nich siedzieć od rana do nocy i przymierzać wszystko. Śmiałam się z Justina, gdy biegł za mną zdyszany, gdy ja już pędziłam do następnego butiku.
Popchnęłam szklane drzwi. Moim oczom ukazały się wieszaki z nowymi kolekcjami. Przerzuciłam torby za ramię i zaczęłam przeszukiwać ubrania. Młoda ekspedientka z krótkimi, blond włosami z ciemnym pasemka podeszła do mnie z uśmiechem. Wiedziałam, że musiała być uśmiechnięta, gdyż to była też jej praca.
- Mogę w czymś pomóc?- spytała uprzejmie.
- Nie, dziękuję.
Moją uwagę przykuł manekin, a dokładnie sukienka na nim. Jej brokatowe dodatki, pięknie uszyte wykończenia i jeszcze ten czarny kolor dodawały temu materiałowi wyrafinowania. Od razu wzięłam jedną sztukę i udałam się do przymierzalni z zieloną zasłoną. Przebrałam się i spodobało mi się to, co zobaczyłam w lusterku. Idealnie dopasowany krój, długość sięgająca do połowy ud. Czegoś mi brakowało. A tym czymś były buty, najlepiej szpilki.
- Ymm… przepraszam- rozpoznałam głos młodej blondynki przed przymierzalnią.
- Tak?- wychyliłam głowę łapiąc się palcami o drewnianą powłokę.
- Pani chłopak mówi, żeby się Pani pośpieszyła.
- To nie jest mój chłopak- zaprzeczyłam szybko.
„Ale ty chcesz żeby był”- odezwała się moja podświadomość.
- Brat?
- Nie. Kolega- odpowiedziałam.
- Sukienka na jego konto?
- Tak- zaśmiałam się.
- Dobry towar- uśmiechnęła się i odeszła.
Sama nie wiem, czy określenie „dobry towar” skierowany był w stronę Justina, czy sukienki.
Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam głową do przymierzali szczelnie zasłaniając ją. Dmuchnęłam powietrzem w górę, tak że moje włosy uniosły się opadając na moje czoło.

Stałam przy kasie z nowo zakupionym ubraniem uśmiechnięta i cała w skowronkach. Jednak zauważyłam, że gdy Justin spojrzał na kasjerkę, jej twarz pokryła się rumieńcem. Dlaczego on tak na nie działał?
Sama nie wiem. To może przez to spojrzenie, cudowne i pełne usta i mięśnie, którymi potrafił się wyręczyć, jeśli chodziło o bójki.
- Chodźmy już- wzięłam torbę z lady i pociągnęłam za sobą chłopaka.
Jego oczy powędrowały na moją osobę z uśmieszkiem.
- Wracajmy do domu.
Staliśmy na zatłoczonym chodniku.
- Tak szybko?- zaśmiał się przejmując ode mnie torbę.
- Jestem zmęczona.
Justin wsadził zakupy do bagażnika. Zasiadłam na miejscu obok kierowcy napajając się każdym widokiem roześmianego chłopaka.

- I jak?- spytałam wychodząc z łazienki w nowym stroju.
Jego mina mówiła sama za siebie. Zrobił wielkie oczy i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Jest…ok.- przeciągał.
- Tylko ok.?- zawiodłam się. Myślałam, że powie, że jest super lub coś więcej niż tylko „ok”.
- No… ładnie.
Prychnęłam i wróciłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i oglądałam siebie w nowym ubraniu.
Czy wyglądałam tylko ok? Moja mina zesmutniała, gdy po głowie chodziły mi słowa „jest…ok.”. Ja nie chciałam wyglądać ok., ja chciałam wyglądać świetnie. Dawno się widziałam w sukience, ani w czymś kobiecym. Zawsze były to jakieś ciuchy wyciągnięte z szafy, w której niewiadomo ile leżały. Chciałam poczuć się piękna jak każda dziewczyna w moim wieku.
Ściągnęłam sukienkę i schowałam ją do torby. Przebrałam się w swoje stare ciuchy, jednak założyłam nową bluzkę z napisem „Feel good”.
- Musimy poważnie pogadać- wkroczyłam do salonu, gdzie na białej kanapie siedział Justin z szklanką herbaty w dłoni.
Zdziwiła go moja reakcja, kiedy wparowałam bez żadnego uprzedzenia do pokoju jak petarda.
- O czym?- odłożył napój na stolik i spojrzał na mnie pytająco.
- Skoro mam tu mieszkać, to chcę choć jedną półkę na ubrania. Przecież nie mogę ich trzymać w torbie- zażądałam.
Skrzyżowałam moje ręce na piersiach i miałam nieugięty wzrok.
- Uhh…- westchnął.- No dobrze.

Wstał z kanapy, a ja w duchu się ucieszyłam i klasnęłam dłońmi świętując kolejną wygraną. Zaczęły mi się podobać te wszystkie żądania, a tym bardziej, że Justin na wszystkie się zgadzał. Już nie widziałam w nim zabójcy, którego wcześniej mimo wszystko się bałam, ale jako normalnego chłopaka z problemami i z wielką spluwą pod poduszką. 
_________________________________________
To tak jak obiecywałam rozdział już 53.  Jak to szybko idzie. Może dodam dzisiaj jeszcze jeden albo jutro po południu, bo jadę w nocy.
Yeaaah! Już się nie mogę doczeeekaaaać!! 
Zostawiajcie komentarze !!

środa, 10 lipca 2013

Rozdział 52. "Zdjęcia"

Środek nocy. Nie mogłam spać. Coś cały czas chodziło mi po głowie.
„Dlaczego ty to robisz?”.
Co jakiś czas odwracałam się, aby zobaczyć śpiącego Justina. Jego głowa bezwładnie wtulona była w puchatą poduszkę. Włosy opadały na nią, a oczy lekko się mrużyły. Z jego ust wydobywały się ciche chrapnięcia. Spojrzałam na elektroniczny zegarek z świecącą diodą na nocnej szafce.
„4:12. Nie mogę tu siedzieć.”
Odsunęłam kołdrę z mego ciała i zsunęłam się z łóżka. Skierowałam się ku drzwiom próbując ominąć miejsca, gdzie podłoga mogła skrzypnąć. Nie chciałam budzić brązowookiego, gdy tak słodko spał. Wydawał się taki bezbronny i niewinny.
„Pff…pozory.”
Spojrzałam ostatni raz na spokojną twarz chłopaka i wyszłam zamykając za sobą drzwi, delikatnie przyciskając klamkę. Udałam się ciemnym korytarzem do salonu. Zaświeciłam światło, naciskając na włącznik znajdujący się na ścianie. Rozglądnęłam się wokół. Pomieszczenie wyglądało bardzo przytulnie, a lampki w ścianach rozświetlały go dodając pewien klimat. Usiadłam na białej kanapie zastanawiając się, co mogę zrobić w moim wolnym czasie.
Nie chciałam włączać telewizora, aby nie zbudzić śpiącego tuż za ścianą chłopaka. Zaczęłam wszystko uważnie oglądać. Sprawdzałam każdą szufladę i szafkę, ale wszystko było puste lub zamknięte. W końcu trafiłam na otwartą tuż pod telewizorem. Wysunęłam ją i ujrzałam jakieś albumy. Oglądnęłam się za siebie, patrząc, czy Justin się nie zbudził. Wyciągnęłam jeden z nich i zaczęłam przeglądać. Na pierwszych stronach były może cztery zdjęcia, i to nie zdjęcia chłopaka, który sobie smacznie chrapał w pokoju obok, ale kogoś innego. Postać na zdjęciu przedstawiała dziewczynę, a raczej dojrzałą kobietę. Miała długie, ciemne włosy, które opadały na jej szczupłe ramiona. W uszach widniały małe kolczyki na kształt kółek. Jej oczy były tak samo piękne jak Justina.
„To musi być jego mama”
Na następnych zdjęciach była również ona, ale już trochę inaczej wyglądająca.
Na jednym miała krótkie, rude włosy, a na drugim blond kręcone. To nie były zdjęcia, które się robi samemu, lecz jakby z ukrycia. Przewracałam strony dalej, ale tam nic już nie było. W następnych albumach znalazłam jedno zdjęcie – małej dziewczynki z wielkim uśmiechem i pięknymi, brązowymi oczyma.
„To chyba jego siostra”
Była bardzo podobna do Justina. Ten sam błysk w oku i zniewalający uśmieszek widniejący na jej twarzy. Jeśli Worston faktycznie ją miał, to ja musiałam zrobić wszystko, aby ją uwolnić. Moje serce zaczęło szybciej bić, gdy wyobraziłam sobie tego wstrętnego faceta szpiegującego małą dziewczynkę gotowy ją zabić z powodu jakiś głupich używek.
Zamknęłam albumy i schowałam je z powrotem na swoje miejsce, tak żeby Justin nie zauważył, że je w ogóle ruszałam. Popchnęłam lekko szufladę powodując, że się zamknęła. Usiadłam na dywanie wpatrując się pusto w ścianę. Przed moimi oczami wciąż widziałam zdjęcie małej dziewczynki i tej kobiety. Teraz zdałam sobie sprawę, że nic nie wiem o Justinie i o jego wcześniejszym życiu. Wiedziałam tylko tyle, że zabijał, reszta była jedną, wielką niewiadomą. Musiałam się dowiedzieć, czegoś więcej. Chciałam go poznać.
Zgasiłam światło. Położyłam się na kanapie, kładąc głowę na twardej poduszce. Skrzyżowałam moje nogi i obróciłam się na bok. Mój wzrok utknął na suficie, a włosy ułożyły się na poduszce, całkowicie się na niej rozlewając.
- Destiny- usłyszałam przy moim uchu cichy głos Justina.
Moje oczy powoli się otwierały, gdy ja opuszczałam Krainę Morfeusza. Zmrużyłam je, gdy poraziło mnie światło słoneczne wydobywające się z okna. Leżałam skulona w kłębek. Chłopak usiadł koło mnie trzymając w dłoniach brązowy kubek w jasne kropki z jakąś substancją w środku. Był ubrany w koszulkę moro i czarne spodnie. Uśmiechał się pokazując swoje białe ząbki.
- Czemu śpisz na kanapie?- spytał, gdy ja jeszcze dochodziłam do siebie.
Wróciłam do pozycji siedzącej przecierając oczy dłonią.
- Nie mogłam spać, więc przeniosłam się tu- mówiłam lekko zaćmiona.
- Aż tak strasznie chrapię?- jego ton był żartobliwy.
Uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam głową z dezaprobatą.
- Proszę.
Podał mi kubek z brązową cieczą. Wzięłam go do dłoni. Naczynie było ciepłe, a substancja znajdująca się w nim wyglądała jak kawa i tak samo smakowała, gdy upiłam trochę.
- Dzięki- odpowiedziałam oplatając palcami kubek.
Znając moje życie, mogłam wylać całą zawartość na podłogę.
Wypuszczałam powietrze z moich ust próbując ochłodzić gorący płyn, a na jego powierzchni utworzyły się fale. Wzięłam łyk i odłożyłam kubek na ławie.
- Jestem głodna- mruknęłam.
- To, co idziemy na zakupy?- spytał wstając energicznie z kanapy.
- Muszę się ubrać, wyszykować. Nawet nie wiesz, na co się piszesz- zaśmiałam się, gdy w mojej głowie widziałam obrazek mierzącej mnie ubrania, a jego zmęczonego stojącego pod ścianą trzymającego w dłoniach torby.
Udałam się do łazienki zabierając ze sobą jakieś ubrania z mojego bagażu.
Stanęłam na środku pomieszczenia. Spojrzałam w lustro. Widniała w nim uśmiechnięta dziewczyna z szopą na głowie. Oczy miała lekko podkrążone.
Sięgnęłam do torby wyjmując z niej krótkie spodenki z ćwiekami oraz bluzkę na ramiączkach w kolorze ciemnym turkusowym, wiązaną u dołu z guziczkami. Sięgnęłam dłonią po szczotkę chłopaka i przeczesałam nią swoje ciemne, długie i gęste włosy układając je do tyłu, tak aby nie zasłaniały twarzy. Zapięłam torbę i wyszłam z łazienki gotowa na zakupy.
________________________________________________________________________
Heeej! Słuchajcie niedługo (w ten piątek) jadę nad morze i nie będzie mnie przez tydzień lub dłużej, więc nie będzie rozdziałów. 
Ostatni dodam w piątek rano.
I'm sorry.
<3