
„Pewnie razem z Louise obgadują mnie”
Z brązowooką ostatnio wszystko się
popsuło. Ciągle się kłóciliśmy. Coś było nie tak.
- Idź się prześpij stary. Ja posiedzę
i przypilnuję twojej wędki- zaproponowałem, gdy zauważyłem, że oczy Evan’a same
się zamykały.
- Dzięki- rzucił klepiąc mnie po
ramieniu. Wszedł do naszego namiotu i po chwili usłyszałem donośne chrapanie.
Wpatrywałem się w odbijającą księżyc
taflę jeziora. Było tak spokojnie i cicho, no nie licząc odgłosów przyjaciela.
Delikatny podmuch wiatru sprawił, że korony drzew lekko się kołysały, dając mi zapas
świeżego tlenu. Miło było tak posiedzieć samemu i porozmyślać. Tylko o czym? A
raczej o kim. Krzyki Destiny ciągle grzmociły mi w głowie. Była taka bezbronna,
a zarazem taka zawzięta i nieustępliwa.
Przywiązałem obie wędki do leżaka, na
którym siedziałem. Kraina Morfeusza zbliżała się wielkimi krokami, gdy
usłyszałem jakby strzał pistoletu. Na początku myślałem, że mi się zdawało, bo
często słyszałem te odgłosy w życiu. Ale po chwili znów ten dźwięk obił mi się
o uszy. Zerwałem się z siedzenia i zacząłem się oglądać wokół całego jeziora.
Spojrzałem w ciemne niebo wyszukując uciekających ptaków. Zobaczyłem jednego,
drugiego, a po sekundzie cały klucz rozszalałych jajorodnych. Coś było nie tak,
a szczególnie, dlatego że ptaki uciekały ze strony wschodniej, czyli tam gdzie
znajdował się dom i Destiny. Mój instynkt ostrzegał mnie, że coś się dzieje.
Wparowałem do namiotu, gdzie smacznie spał Evan i zacząłem go budzić.
- Stary, co jest?- spytał zaspanym
głosem zacierając oczy palcami.
- Słyszałem strzały.
- Pewnie ci się zdawało- chciał już
kłaść głowę na posłanie, gdy ten niepokojący dźwięk znów zaistniał. – Dobra,
też to słyszę- zerwał się.
Wyszliśmy z namiotu, nie wiedząc, o co
chodzi.
- To stamtąd!- wręcz krzyknąłem
pokazując na wschód.
- Ale tam są dziewczyny!
- Właśnie dziewczyny- podkreśliłem
dobitnie.
Dobrze, że oboje zawsze mamy przy
sobie broń, nawet jeśli jedziemy na ryby. Zostawiliśmy wszystko i popędziliśmy
do auta. Usiadłem za kierownicą, a Evan koło mnie. Szybko odpaliłem pojazd i z
wielką prędkością wyjechałem dróżką na opuszczoną jezdnię kierując się do domu.
- Gościu, uspokój się- ton przyjaciela
wydawał się na pewno nie tak zdenerwowany jak mój.
- Tam jest Destiny!- krzyknąłem.
Czułem w sobie troskę o nią. Nie ważne
było, że się pokłóciliśmy. Ważna była ona. Wyjechaliśmy z zakrętu prowadzącego
nad jezioro i z daleka zobaczyłem już trzy sylwetki. Tylko dlaczego trzy?!
Od razu rozpoznałem Dest po jej
ruchach. Stała jak wryta, ale za nią ktoś był i to na pewno nie Louise. Kobieta
stała przed nią z pistoletem wyciągniętym w stronę dziewczyny. Zaczęło się we
mnie gotować, gdy rozpoznałem w nieznajomej osobie Raymund’a.
- To…to Raymund- odezwał się
przerażony Evan.
Nie patrząc na nic po prostu
zatrzymałem auto skręcając w kolejną dróżkę przysłoniętą wysokimi drzewami.
Było ciemno, więc miałem nadzieję, że mnie nie zauważą. Oboje wysiedliśmy
turlając się jak żołnierze w rowie. Byłem wściekły, ale wiedziałem, że muszę
się opanować, jeśli chcę żeby Destiny przeżyła. Najbardziej zastanawiało mnie
to, dlaczego Louise celuje właśnie w dziewczynę zamiast w Raymund’a.
Wyciągnąłem broń z kieszeni bluzy i wychyliłem lekko głowę, aby zbadać całą
sytuację. Dest nie miała szans. Obie sylwetki celowały w nią pistoletem.
Gotowało się we mnie, gdy zobaczyłem dziewczynę w takim stanie. Jej ubranie
było całe poszarpane jak po wielkiej bójce. Miała rany na twarzy, które i tak
bez dostępu światła były dosyć wyraźne. Nie chciałem nawet wiedzieć, jak czuje
się Evan, kiedy widzi swoją kobietę, która próbuje zabić Destiny. Louise
uśmiechała się pełna satysfakcji, a Raymund nic nie mówił. Mój przyjaciel, mimo
wielkiego bólu w sercu skierował broń na Lou i czekał na mój znak, kiedy będzie
musiał nacisnąć spust. Jego oczy stały się zaszklone. Serce biło mi jak
opętane, gdy oglądałem całą sytuację. Tak potwornie bałem się o tą dziewczynę.
Wychyliłem dłoń zaciśniętą wokół broni i wcelowałem w Raymunda. Dałem znać
Evan’owi i po chwili nasze kulki poleciały w wymierzone cele. Jednak coś poszło
nie tak. Mężczyzna, którego tak nienawidziłem dostał, lecz stał nieruchomo
śmiejąc się. Spojrzał w moją stronę i on nacisnął spust celując w Destiny.
Louise legła na ziemię, tak samo jak brązowooka. Serce mi pękło. Od razu
wybiegłem z rowu i przytuliłem tą zbuntowaną dziewczynę klękając przy niej.
Kulka lekko drasnęła ją w wcześniej zranione ramię. Krew zaczęła się sączyć z
bandaża.
„Ty to masz szczęście”.
W duszy uśmiechnąłem się, że jedynie
tylko tak ucierpiała. Otworzyła oczy pełne łez, ale jej kąciki ust uniosły się,
gdy zobaczyła mnie.
- Udawaj, że nie żyję- wyszeptała z
chrypką w głosie znów zamykając swe powieki.
Załapałem, o co chodzi. Przycisnąłem
jej głowę do swojej klatki piersiowej. Zacząłem łkać i wykrzykiwałem jej imię
na wszystkie strony. Cóż okazało się, że oboje byliśmy dobrymi aktorami. Evan
zaczął strzelać w stronę Raymund’a raniąc go w nogę. Mieliśmy go. Dziwiło mnie
jedynie to, że przyjechał tu bez żadnych swoich gości. A może tym gościem była
Louise?
________________________________________________________
No i jest kolejny rozdział, o który mnie prosiliście.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostawicie kilka komentarzy.
Następny jutro, przynajmniej postaram się.
W zakładce KONTAKT macie mojego ask'a. Możecie tam zadawać pytania dotyczące opowiadania, jak i mnie. *_*
Więc...super rozdział. Nie mogę doczekać się następnego! Moja ukochana BFF!
OdpowiedzUsuńZaajjjeebbiissstttyyyyy <3 Czekam na nn
OdpowiedzUsuńJa też czekam <3
OdpowiedzUsuńDestiny <3
OdpowiedzUsuńKocham to i Kocham cie xD :D
Czekam na nn
U mnie już jest nowy:
http://sweet-secrets-ashley.blogspot.com/2013/07/rozdzia-5.html
Zapraszam! ;*