Music

niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 41. "Zgiń w piekle"

 Dwa dni później…
Nadal mieszkaliśmy u Evan’a i Louise. Z Justinem w ogóle nie rozmawiamy od naszej sprzeczki, a jak wymienimy kilka zdań, to jest to zazwyczaj kolejna kłótnia. Miałam tego dosyć. Dobrze, że Louise wspierała mnie i mówiła wszystko, co on jej powiedział. Niektóre słowa sprawiały mi wielką przykrość, gdyż nie sądziłam, że ona tak naprawdę o mnie myśli. Dziś Evan i Justin mieli pojechać na ryby na pobliskie jezioro za Rootford. W końcu miałam szansę, aby nie widzieć GO. Mogłam odpocząć.
Zbliżał się wieczór, gdy wyszli i zostałam tylko ja i Louise. Siedziałam na wygodnej kanapie wpatrując się w literki w kolejnym moim ulubionym kryminale. Przypominał w połowie moje życie. Strach, ucieczki, broń, kłótnie. Czułam się jakbym to ja była bohaterką tej książki, cóż może byłam. Louise przygotowywała kolację. Chciałam jej pomóc, lecz na przekór. No trudno, przecież to ona była gospodynią. W całym domu zaczęło pachnieć serową zapiekanką. Aż mi ślinka leciała. Usiadłyśmy we dwie przy podłużnym stole. Kobieta ostrym nożem kroiła kawałki dania na mój talerz. Zaczęłam ze smakiem jeść. Lou się nie ruszyła, wpatrywała się we mnie intensywnie, aż mnie to trochę zaniepokoiło. Nagle poczułam palący od środka ból w klatce piersiowej. Próbowałam złapać powietrze. Przeraziłam się. Chwyciłam po szklankę stojącej koło talerza wody i natychmiast ona wylądowała w moim przełyku. Co mnie najbardziej zdziwiło, to to że Louise się uśmiechała i nie ruszyła się z miejsca, gdy ja nie mogłam oddychać. Znów złapałam normalne tempo wdechów i wydechów łapiąc się za gardło. Spojrzałam na kobietę. Jej twarz wyrażała zdenerwowanie i wściekłość, tylko nie wiedziałam dlaczego. Wstała z krzesła odsuwając je z siłą, aż podłoga zazgrzytała. Podeszła do mnie wcześniej biorąc coś do dłoni, coś czego nie widziałam wcześniej.
- Louise…- wyjąkałam przerażona jej postępowaniem. Moje serce waliło, a myśli toczyły bitwę, co powinnam zrobić.
- Oj zamknij się!- krzyknęła ostro. W tym momencie zobaczyłam w jej dłoni, coś odbijającego światło. To był nóż. Zerwałam się z krzesła biorąc niezdarnie oddechy, które dawały mi jeszcze trochę życia. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Nic jej nie zrobiłam, a ona próbowała mnie zabić. No cóż, czy ja kiedyś od tego ucieknę?! Czy będę mogła żyć bez obaw, że ktoś mnie zaraz zamorduje?
Ruszyłam korytarzem do łazienki zamykając drzwi na zamek. Nie wiedziałam, za co mam chwycić, żeby jakoś się obronić. Zaczęłam grzebać po szafkach i znalazłam żyletkę Evan’a do golenia. To było jedyne, co przyszło mi do głowy.
- Haha, i tak mi nie uciekniesz!- usłyszałam szyderczy śmiech, który zbliżał się do mnie z każdym krokiem.
Próbowałam opanować oddech, ale nie udawało mi się to. Ręce trzęsły się. Oparłam się plecami o drzwi wysłuchując kroki Louise. Chwila ciszy i wielkie ostrze wybiło się w drewnianą powłokę tuż obok mojej głowy. Zaczęło się wysuwać i uderzać z podwójną siłą w inne miejsce, a ja przerażona natychmiast osunęłam się od nich zaciskając dłoń wokół narzędzia. Jaka była szansa na to, że trafię jej w główną żyłę na szyi? Otóż jedna na tysiąc. Chciałam uciec przez okno, ale było zamknięte od zewnątrz. Znalazłam się w pułapce bez wyjścia. Nie mogłam uwierzyć, że znów jestem zagrożona śmiercią i to jeszcze przez tak „niewinną” kobietę, jaką była Louise.
Drzwi były pełne dziur od ciosów zadanych przez kobietę. Jej oko zatrzymało się na jednym otworku przyglądając mi się z szyderczym uśmiechem pełnym nienawiści. Gdy to straszne ślepie znikło chwilę potem wielki trzask uderzył mi do uszu. Ta drobna blondynka wyważyła jednym kopnięciem drzwi. Moja dłoń mocniej zacisnęła się wokół trzymanego przedmiotu, gdy zobaczyłam ją z nożem w ręku.
- Teraz mi nie uciekniesz. 
Szybkim krokiem szła ku mnie. Serce waliło jak opętane, gdy światło z żyrandola odbijało się od ostrza. Zbliżyła się za bardzo blisko mnie. Jej twarz omal stykała się z moją, gdy ja z przerażeniem chowałam swoją „broń” za plecami.
- Ostatnie życzenie?- zapytała wyciągając na moich oczach nóż.

- Tak. Zgiń w piekle- odpowiedziałam. 

______________________________________________________
I jak podoba Wam się taki obrót spraw? Biedna Destiny, gdzie nie pójdzie, próbują ją zabić. 
Proszę o Wasze opinie. Kocham Was <3

Rozdział 40. "...obudzi się beze mnie przy swoim boku"

Wściekłość mną władała. Brązowooki wstał z kanapy z pogodnym uśmiechem, co mnie jeszcze bardziej wytrąciło z równowagi.
- Spier*alaj- krzyknęłam oburzona omijając go szerokim łukiem.
- Ym o co ci chodzi?- zapytał. W jego głosie poczułam niezrozumienie i dezorientację.
- Mogłeś mnie nie ratować. Miałabym przynajmniej spokój- prychnęłam unikając kontaktu wzrokowego.
Nic nie odpowiedział. Usiadł na kanapie z zamkniętą buzią i spoglądał tylko w podłogę. Wziął swoją dłoń i przejechał nią po swojej głowie układając włosy do góry.
Wiedziałam, że moje słowa trochę go zbiły z tropu. Nie mogłam pozwolić na takie zachowanie wobec mnie. Ja siebie szanowałam, mimo że zabiłam człowieka, ale zrobiłam to dla niego, dla niego, który tak mnie zranił. Miałam mętlik w głowie.
******Perspektywa Justina******

Poprzednia noc była okropna. Na początku ta bezsensowna kłótnia, w której padło za wiele słów, szczególnie ode mnie. Jednak nic nie mogłem poradzić, że mam tak niewyparzoną japę, która wypuszcza wszystko, co jej na ślinę przyniesie. Zacząłem tego żałować, gdy Destiny wybiegła z płaczem z jadalni. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Louise powiedziała, żebym dał jej czasu i za nią nie szedł, ale ja wiedziałem, na co stać Dest, szczególnie jak jest zdenerwowana, więc poszedłem za nią. Gdy wszedłem do pokoju, zobaczyłem tylko otwarte na rozcież okno. Podmuch świeżego wiatru wypełniał całą przestrzeń. Ona uciekła. Takim samym sposobem wyszedłem z pomieszczenia i zacząłem ją szukać. Wołałem i wołałem, lecz nic nie słyszałem. Przestraszyłem się bardziej, gdy na niebie pojawiły się przebłyski piorunów i zaczął padać deszcz. Zacząłem biec w głąb lasu krzycząc jej imię. Kropelki wody z nieba skapały po mym ciele. Usłyszałem za mną Evan’a, który miał przy sobie dwie latarki. Przeświecaliśmy nimi dostępne miejsca, ale nie znaleźliśmy jej. Rozpłynęła się. Już traciłem nadzieje, gdy o moje uszy obił się jej krzyk. Lecz to nie był taki zwykły krzyk, tylko krzyk przerażenia i bólu. Ruszyłem w stronę tego przyprawiającego mnie o ciarki dźwięku, szczególnie, że dobiegał on z jej ust. Dotarłem na kraniec lasu, gdzie zaczynał się stromy stok prowadzący na pola uprawne, głównie pszenicy. I tam ją zobaczyłem.

Leżała prawie martwa, a wytłoczona ścieżka ugiętych kłosów doprowadziła do jej ciała. Nie zastanawiając się ani chwili dałem znać przyjacielowi, że ją znalazłem i natychmiast zbiegłem na dół oświecając drogę. Gdy znalazłem się przy niej czułem coś w rodzaju ulgi, że jestem przy niej, ale i złości na samego siebie, że to ja do tego doprowadziłem. Znów uciekała przeze mnie. Co jeśli miałoby się to powtórzyć? I gdyby już z tego nie wyszła? Nie mógłbym żyć ze świadomością, że zginęła z mojej winy. Jej mina wyrażała ból i cierpienie, ale nie dziwię się. Wziąłem ją na ręce delikatnie unosząc do góry. Gdy wymamrotała moje imię, coś we mnie pękło. Była taka bezbronna i całkiem poddana mi. Mogłem ją zostawić, ale nie chciałem, nie chciałem żeby umarła. Mimo jej nieznośnego charakterku miała coś w sobie, czego nie umiem opisać. Była wyjątkowa i jedyna. Nie znam dziewczyny, która szczerze by powiedziała „Nie boję się ciebie”, mimo iż wiedziała, że zabijam też dla własnej przyjemności. Zaniosłem ją do domu i tam Louise zajęła się nią. Serce mnie bolało, gdy widziałem jak cierpi, gdy kobieta nakładała kolejne plastry na jej poranioną skórę. Chciałem być przy niej, ale Lou powiedziała, że lepiej będzie, jeśli Dest zostanie sama i obudzi się beze mnie przy swoim boku. 

sobota, 29 czerwca 2013

DZIĘKUUUJE!

BOŻE! Ale wy jesteście wspaniali! Normalnie nie wiem, co mam powiedzieć! DZIĘKUJĘ WAM!

Jak czytam te wszystkie komentarze, to mi się łezka w oku kręci z dumy przez Was! Jesteście kochani! Bardzo Wam jestem za to wdzięczna i cieszę się, nawet nie wiecie jak bardzo, że czytacie tego bloga i to opowiadanie. Dajecie mi zachęty do dalszego pisania, bo dzięki Wam wiem, że warto. 


KOOCHAM WAS <3
JESTEŚCIE NAJLEPSI! <3




Rozdział 39. "On uważa, że to twoja wina..."

Obudziłam się wtulona w lawendową pościel na łóżku. Dookoła było jasno. Przez okno wpadały promienie wstającego słońca. Dokładnie czułam każdą część mego ciała. Teraz wiedziałam, jaki ból czują zapaśnicy, kiedy oberwie im się od przeciwnika. Pachniało świeżością poranka. Jedyne, co mnie zastanawiał, to sposób w jaki się tu znalazłam oraz gdzie znów podział się Justin. Z delikatnością w każdym ruchu podniosłam się z łóżka powoli stąpając po drewnianej podłodze wyłożonej białym dywanem. Czułam się jak zaćmiona. Miałam na sobie czarną koszulę nocną, chyba Louise. Nic nie pamiętałam. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to albo pobicie, albo jakaś walka, nic innego. Podeszłam do okna i opuszkami palców przejechałam po pomalowanym na biało parapecie. Nagle wszystko mi się przypomniało. Kłótnia z Justinem, ucieczka, deszcz, las, burza, upadek, pole pszenicy i przepełniający mnie ból. Wzdrygnęłam się na te wszystkie wspomnienia. Znów byłam w punkcie wyjścia. Stałam tam w pokoju i nadal zastanawiałam się, co mam robić dalej. Kolejna ucieczka stawała się już monotonna – zawsze przez okno. Jednak nie rozumiałam Justina. Mówił mi, że ma ochotę czasami mnie zabić, więc dlaczego nie pozwolił mi umrzeć samej? Miałby przynajmniej miej kłopotów, jakim byłam ja. Nagle klamka w drzwiach poruszyła się, a zza drzwi wyjrzała postać Louise.
- Boże, Destiny- podeszła do mnie pełna ulgi.- Nigdy tak nie rób- przytuliła moją obolałą twarz do swojej delikatnie całując czoło.
Chciałam pisnąć z bólu, gdy przycisnęła niechcący moje zranione ramię. Dopiero teraz zobaczyłam, jak wyglądałam. Całe nogi były poobijane i posiniaczone, tak samo ręce. Na każdej części ciała widniał chociaż jeden ślad po ostatniej ucieczce.
- Przyniosłam ci śniadanie- dodała wyciągając zza drzwi tackę z posiłkiem.
Pięknie pachnące naleśniki z truskawkowym dżemem dodały mi apetytu, a zapach unoszący się nad nimi potęgował go. Ślinka mi ciekła na myśl, że zaraz ten apetyczny kąsek miał trafić do mojej buzi. Usiadłam ostrożnie na krańcu łóżka i tackę położyłam obok.
- Wiem, że to wina Justina- powiedziała ciepło rozsławiając firanki z okna.
Na początku nie zważyłam na te słowa, zbyt byłam głodna.
- Co?- odpowiedziałam zdezorientowana przełykając kolejny kawałek naleśnika.
- Mówię, że wiem, że to wina Justina, ale on myśli inaczeeeej- przeciągnęła ostatnie słowo tak, że zabrzmiało to jak krótka nuta.
- Jak inaczej? Co on myśli?- odwróciłam wzrok na kobietę, która poprawiała poduszki.
Nie wiedziałam, o co chodzi. To była jego wina. To przecież on mnie pocałował, a potem zniknął, a następnie to przez niego uciekłam, bo nie mogłam wytrzymać tych wszystkich wahań humorów i uczuć do mnie.
- On uważa, że to twoja wina, że już z tobą nie wytrzymuje- rzekła jakby nigdy nic. Usiadła obok mnie i objęła ramieniem.- Powiedział mi nawet, że najchętniej zostawiłby cię tu na pożarcie dzikom- te słowa mnie dobiły, a moje oczy zrobiły się wilgotne. Znów mnie zranił i znów go nie rozumiałam.
- To po co mnie ratował?!- krzyknęłam zdenerwowana. Nie mogłam już się opanować. Apetyt natychmiast ucichł, a ja nie miałam ochoty na nic.
- Nie chciał, abyś zginęła w taki sposób- uśmiechnęła się, ale mi nie było do śmiechu.

Odłożyłam tackę na kolana kobiety i pełna buzujących we mnie uczuć nienawiści ruszyłam w stronę salonu, gdzie na kanapie siedział Evan i Justin.

Rozdział 38. "...skoro mógł mnie zostawić"

Drzewa, które mijały przypomniały straszydła, postacie, których bałam się w dzieciństwie. Podmuch silnego wiatru rozdmuchiwał moje włosy w każdym kierunku. Usłyszałam grzmot pioruna, który uderzył gdzieś daleko. Serce biło mi bardzo szybko, a w głowie szalały tysiące myśli bijących się ze sobą. Omijałam swoim sposobem gałęzie wystające z konarów drzew. Co jakiś czas moje ręce raniły się o igły odpychając je. Moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, gdy po lesie rozniósł się donośny głos Justina wołający moje imię. Zatrzymałam się na chwilę i schowałam za potężnym konarem świerka. Próbowałam uspokoić mój oddech, ale błyskające niebo nie pozwalało mi na to strasząc mnie. Oglądałam się dookoła szukając jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji. Oparłam się plecami o powłokę za mną i co chwila spoglądałam w kierunku dobiegającego dźwięku mego imienia. Byłam zdenerwowana, przestraszona i zła. Wtedy myślałam tylko o tym, żeby znaleźć się w łóżku w moim domu z książką w ręku, lecz to były tylko marzenia. Z jasnego przez pioruny nieba zaczął spadać życiodajny deszcz. To był koszmar. Ja w lesie, w nocy, w burzę, sama, uciekająca – nie mogło się to dobrze skończyć. Kropelki wody zaczęły spływać z zielonych igieł na moją twarz. Błagałam Boga o pomoc. Ściółka zrobiła się w oka mgnieniu mokra, a świergot ptaków zastąpiły uderzenia piorunów i odgłosy odbijających się o podłoże kropel deszczu.
- Destiny! Chodź tu!- znów usłyszałam głos Justina z pewną wściekłością.
Nie! Nie chciałam do niego iść. Zebrałam siły, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam biec w niewiadomą stronę coraz bardziej zagłębiając się w las. Pędziłam przez drzewa, co chwila oglądając się za siebie. Widziałam pewne światełka dobiegające z latarek, lecz nie zwróciłam na to uwagi i biegłam dalej. Nagle nie wiedziałam, gdzie jestem, a moje nogi straciły płaskie podłoże. Runęłam ze wzgórza. Toczyłam się przez pochylone pole pszenicy obijając każdą możliwą część mego ciała. Ból był potworny, gdy uderzyłam o ziemię zranionym ramieniem. Bałam się otworzyć oczy i jedyne, co słyszałam to szelest łamiących się pode mną kłosów. Z moich ust wydobył się krzyk, który wyszedł z sam z siebie, gdy bezwładnie toczyłam się. Moje włosy zaczepiały się o każde źdźbło zadając mi dodatkowy ból tym samym. Owinęłam dłonie wokół swojej talii i czekałam aż w końcu się zatrzymam. Poczułam ogarniający na moim zranionym ramieniu, które z tego wszystkiego pulsowało. Po chwili zatrzymałam się wtapiając się w kolejne części pszenicy. Dziękowałam Bogu, że to już koniec. Nie mogłam się ruszyć. Deszcz obmywał moją twarz ścierając kawałki ziemi. Zaczęłam płakać z bólu i bezradności. Nie chciałam już żyć. Straciłam wszystko – dom, spokój, codzienność, normalność, czystość duchową i nadzieję. Zamknęłam oczy i próbowałam zakończyć swój żywot, modląc się o piorun, który może trafiłby we mnie.
- Tam jest!- z zamyśleń wyrwał mnie znajomy głos chłopaka, który tak mnie zranił.
Usłyszałam jak zbiega. Dobiegł do mnie.
- Destiny- powiedział z żalem.
Jego umięśnione ręce podniosły mnie trzymając pod nogami i głową, a ciepły oddech wydawał się ukojeniem dla mojej duszy. Jednak nie zapomniałam jego słów „Myślisz, że ja czasami nie mam ochoty cię zabić?!”. Więc dlaczego mnie uratował?! Dlaczego zbiegł na dół, aby mnie wynieść z tego pola, skoro mógł mnie zostawić?!
- Ju-ju-stin- wymamrotałam ledwo żywa.

- Cii… będzie dobrze- odpowiedział ze spokojem. 

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 37. "W głąb lasu..."

Siedziałam naprzeciwko Louise oraz Evan’a, a koło mnie swoją pupę na drewnianym obitym skórą krześle usadowił Justin. Nie odzywałam się do niego po tamtym zdarzeniu. Jedliśmy właśnie duszonego indyka w sosie pomarańczowym. Para unosząca się nad daniem rozprzestrzeniła się po całym pomieszczeniu wypełniając je pięknym zapachem. Co chwila czułam na sobie palący wzrok chłopaka na moim ciele.
- Louise, to jest pyszne- nabierałam ze smakiem kolejny kawałek za kawałkiem.
- Dziękuję, to moje danie popisowe- uśmiechnęła się serdecznie.
Nagle poczułam kopnięcie w krzesło. Mój wzrok wylądował na Justinie. Jego zawadiacki uśmiech wywołał u mnie rozłoszczenie. Na początku mnie całuje i to nawet nieźle, a potem zostawia samą, jakby nigdy nic. Nie mogłam na to pozwolić, a szczególnie mu. Moja dłoń zacisnęła się wokół srebrnego widelca i oddałam kopnięcie Justina w jego krzesło. Próbowałam zachowywać się normalnie, aby Evan i Louise się nie zorientowali, co się dzieje pod stołem. Wiszący obrus z koronkowymi zakończeniami dosięgał do moich kolan. Nagle znów poczułam wibracje z siedzenia. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam mu prosto w te piękne karmelowe oczy świecące zabawieniem. Zmierzyłam Justina zabójczym wzrokiem. W środku mnie się gotowało. On nie rozumiał, że źle zrobił, albo po prostu nie chciał zrozumieć. Mój wzrok powędrował na zdezorientowanych Evana i Louise. Patrzyli na nas z pewnym odstępem, co chwila spoglądając na siebie z pytaniem. Gdy poczułam znów kopnięcie, nie wytrzymałam.
- Daj mi spokój! Jesteś niedojrzałym debilem, który tylko wykorzystuje moje uczucia!- wykrzyczałam na cały dom kierując się w stronę Justina. Wstałam z krzesła na równe nogi i wytarłam usta zieloną serwetką zwracając uwagę na kąciki ust. Spojrzałam na chłopaka. Opierał się na łokciu wysłuchując z „uwagą” moją wypowiedz całkowicie ją olewając.
- Uważaj na słowa! Ty nic nie rozumiesz! Myślisz, że ja czasami nie mam ochoty cię zabić?! Denerwujesz mnie!- odpowiedział unosząc ton również stając.
Louise i Evan  byli zszokowani całą tą sytuacją. Kobieta próbowała nas uspokoić dołączając się do niemiłej konwersacji.
- Ohoho! Kto tu kogo denerwuje?! To mnie zabij! Mam już dosyć ciebie i dosyć tego wszystkiego! Jesteś potworem!- w ostatnim słowie poczułam ukucie w sercu. To wyrażenie wywołało u mnie niesamowite przygnębienie, ale nie tylko moje zdania były tak okrutne. To że chciał mnie zabić, to mnie przeraziło i osłabiło najmniejsze nadzieje, które miałam dotyczące jego.
- Dziękuję Louise za tą kolację, była pyszna- powiedziałam ze łzami w oczach. Zabrałam ze sobą jedną serwetkę i wycierałam ją spływające po moim policzku słone krople. Czułam się taka pusta, nic nieznacząca.
- Jesteś dupkiem!- dodałam wręcz uciekając do pokoju, który użyczyła nam kobieta.
Stanęłam przed oknem i nie wiedziałam, co mam robić. Ból, który czułam, on ogarniał mnie całą. Domyślałam się, że pewnie wpadnie tu Lou, aby mnie pocieszyć, ale ja tego nie chciałam. W takim momencie znów tęskniłam za Sarą. Ona wiedziałaby, co zrobić w tej sytuacji i pomogłaby mi. Postanowiłam, że zaryzykuję. Odsunęłam zręcznym ruchem wiszącą firankę z okna i otworzyłam je na rozcież. Lekko się przestraszyłam, gdy zobaczyłam wielkiego pająka zwisającego z drugiej strony framugi okna. Zacisnęłam zęby i zebrałam całe siły, aby uciec. Oparłam się dwoma dłońmi o szyby i odepchnęłam się, aby wyjść, a raczej wyskoczyć. Wylądowałam jak kot, na czterech „łapach” na ściółce leśnej z tyłu domu. Spojrzałam w ciemne niebo, które straszyło. Las wydawał się całkowicie inny niż za dnia. Przypominał różne scenki z horrorów, kiedy to główni bohaterowie uciekają przed jakimś psychopatą. Miałam nadzieję, że ze mną tak nie będzie. Moja ulubiona postać z kryminałów, które kochałam czytać, na pewno wiedziałaby, co ma zrobić i gdzie uciec, a nie jak ja. Wtedy myślałam tylko o tym, aby znaleźć się jak najdalej od Justina i tej jego chorej zmiany humorów i uczuć. Zaciągnęłam się świeżym powietrzem i zaczęłam biec w głąb lasu…
_________________________________________________________
No to w końcu WAKACJE!!! Cieszycie się, bo ja baaardzo! 
Tak sobie ostatnio myślałam, bo wchodzi Was tu nawet sporo, co widać po wyświetleniach, a mam mało komentarzy. Zależy mi na nich, bo dzięki temu wiem, co myślicie o moim opowiadaniu. Mam nadzieję, ze wam się podoba i będę się starać, żeby tak było. 
Macie jakieś plany na WAKACJE?! 

A co do Destiny i Justina. Jak myślicie on ją dogoni, czy może coś się stanie w lesie, co całkowicie zmieni jeszcze bardziej jej życie?
Dowiecie się tego w następnych rozdziałach w najbliższych dniaach. ^^



czwartek, 27 czerwca 2013

Rodział 36. "Nowy strój"

Nie rozumiałam jego zachowania. Ten pocałunek był wręcz idealny. Bardzo się zdziwiłam, kiedy zaczął się do mnie przybliżać, ale nie wiem dlaczego, spodobało mi się to. Moje usta pragnęły dotknąć jego warg. Czułam się niesamowicie. Z jednej strony byłam zaskoczona, a z drugiej chciałam, aby ta chwila trwała. Ale kiedy usłyszałam pukanie, on się natychmiast zerwał zostawiając mnie samą. Już nie czułam bijącego ciepła od niego. Do pokoju weszła Louise, a on jakby nigdy nic wyszedł. Zmieniłam swoją pozycję siadając na łóżku po turecku, a kobieta podeszła do mnie trzymając coś w dłoniach.
- Pokłóciliście się?- zapytała spoglądając na drzwi, jakby szukała śladów wychodzącego Justina.
- Nie- odpowiedziałam z bólem w sercu.
„Znów wyszedł. Zostawił mnie samą. Ale dlaczego? Co ja mu takiego zrobiłam? Przecież to on mnie pocałował. Czasami wydaje mi się, że nie powinno mnie tu być”
- To dobrze- uśmiechnęła się delikatnie- a co mu się stało? Wyszedł wkurzony.
- Wiesz, ci mężczyźni. Powiesz jedno słowo za dużo i już się obrażają- to była jedyna rzecz, która wpadła mi do głowy. Moje słowa rozśmieszyły ją, bo zachichotała pod nosem.
- Też mam tak czasami z Evan’em. No ale nie po to tu przyszłam. Muszę ci coś pokazać- oznajmiła wstając z łóżka i wyciągając dłoń w moim kierunku. Złapałam za nią i obie wyszłyśmy z pokoju kierując się do dużych drewnianych drzwi. Byłam pełna ekscytacji. Kobieta nacisnęła klamkę i delikatnie popchnęła powłokę ku środkowi. Ona się otworzyła, a moim oczom ukazała się wypełniona ubraniami garderoba Louise. Moje oczy same otworzyły się ze zdumienia, a stopy powędrowały ku wnętrzu pokoju. Stanęłam na środku i obracałam się wokół własnej osi oglądając różne półki i wieszaki obwieszone cudnymi materiałami.
- I jak?- zapytała się ze śmiechem oglądając moją reakcję.
- To wszystko twoje?- mój wzrok ustał na chwilę na niej.
- Tak, a ty możesz trochę sobie z tego wybrać- jej odpowiedź, a raczej ostatnie słowa bardzo mnie zdziwiły, ale i jak ucieszyły.
- Serio?
- Serio- potwierdziła.
Natychmiast przytuliłam się do niej ciesząc się, że w końcu założę sobie coś, w czym będę się czuła znakomicie i co mi podpasuje. Nigdy bym nie pomyślała, że kobieta taka jak Lousie będzie miała tak wypełnioną i świeżą garderobę.
- No wybieraj – pokazała scenicznie ręką na ręcznie robioną szafę.
Zaczęłam przeglądać ubrania z wielkim zaciekawieniem. Prawie wszystkie były w moim guście, co znacznie utrudniało mój wybór. Jedna sukienka wpadła mi oko. Górę miała jeansową, a dół z koronkowego materiału. Była skromna, ale i stylowa. Wzięłam do dłoni wieszak z nią i przypatrywałam się całości. http://www.faslook.pl/collection/ggg-15/
- Jest śliczna- usłyszałam za mną łagodny głos Louise.
- Bardzo.
- Dostałam ją od mojej mamy na moje osiemnaste urodziny- oznajmiła, jaby mówiła sama do siebie.
- Um przepraszam, już ją odkładam- powiedziałam lekko zakłopotana. Chciałam już odwiesić ubranie, kiedy kobieta chwyciła moją dłoń.
- Nie, zostaw sobie. Mi się i tak już jest niepotrzebna. Przymierz ją- rozpromieniła się.
Uśmiechnęłam się w głębi duszy, bo bardzo mi się podobała ta sukienka, ale trochę zrobiło mi się smutno, ponieważ przypomniałam sobie o mojej mamie. Też szyła mi ubrania i kochała bardzo mocno, jednak umarła, a raczej zginęła. Louise wyszła dając mi chwilę na przebranie. Zdjęłam swoje ubrania i założyłam sukienkę. Leżała idealnie.
Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Kobieta uśmiechnęła się, gdy zobaczyła mnie stojącą i oglądającą samą siebie w nowym stroju. Zaczęła mnie okrążać.
- Ślicznie wyglądasz- uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Dzięki. Jesteś pewna, że mogę ją wziąć?- zapytałam.

- Jasne, ale radzę ci się przebrać, bo zaraz obiad. 

środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 35. "Czy się zakochałam?"

Chcę podziękować mojej przyjaciółce za pomoc przy tym rozdziale. Niektóre fragmenty są pisane z jej twórczością. 

______________________________________________________________________
Zbliżał się wieczór. Siedziałam sama w pokoju. Na łóżku leżały dwie, czarne torby. Stanęłam naprzeciwko okna zaglądając za nim. Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi i natychmiast odwróciłam wzrok w stronę odgłosu. Zobaczyłam Justina stojącego w progu i opierającego się o framugę.
- I jak? Podoba ci się?- spytał odpychając się od ściany i podchodząc do mnie.
- Jest … ładnie – wydukałam wpatrując się uważnie w każdy jego ruch.
- Wiesz, że będziesz spała ze mną w jednym łóżku – powiedział dobitnie, jakby czekając na moją odpowiedź.
Zacisnęłam usta w cienką linię i odeszłam od okna siadając w kącie łóżka.
- Wiem i radzę ci uważać- zagroziłam ostrym tonem.
- Haha, na co?- zaśmiał się.
- Na każdy twój ruch. Umiem się bić- uniosłam łokcie do góry zaciskając pięści. W duszy śmiałam się sama z siebie.
- Doprawdy?- zadrwił unosząc brwi.
- Chcesz się przekonać?
- Dajesz- rzucił pewnie.
Justin usiadł koło mnie udając wielkiego boga siły. Uniosłam się na jednym kolanie i złapałam jego nadgarstki, przytwierdzając go tym samym do łóżka. Jego głowa spoczęła na błękitnej poduszce wypełnionej kaczym pierzem. Kosmyki moich włosów gładziły go delikatnie po twarzy sprawiając, że się zaśmiał. Jego nogi były pomiędzy moimi udami, tak że ja górowałam, w końcu. Spojrzałam w jego karmelowe oczy, które znów mnie zahipnotyzowały. Nie mogłam się ruszyć, nie chciałam. Moje palce oplotły jego nadgarstki, a kąciki ust samowolnie się uniosły. Stojące na żelu włosy Justina lekko muskały moje czoło. Dziwnie się czułam. To było, jakby ktoś wiercił mi w żołądku. Zakochałam się? O nie! Nie mogłam na to pozwolić! On był zabójcą! Ale chwila, ja też nim byłam…
- Jestem silna- wydukałam przegryzając górną wargę.
- Ale ja silniejszy.
Nagle Justin wykonał jeden szybki i sprawny ruch obracając mnie, tym samym znalazłam się na dole, pod nim. Teraz on górował. Moje nogi przylgnęły do siebie, a uda chłopaka trzymały je w jednym szyku. Zaśmiałam się pod nosem, gdy moje nadgarstki zostały lekko przyciśnięte do poduszki tuż nade mną przez dłonie Justina. W jego oczach zobaczyłam iskierki szczęścia i coś innego, coś czego nigdy u niego nie widziałam, no może tylko wtedy w lesie. Oczy świeciły się jak dwie gwiazdeczki na niebie oświecając moją twarz. Uśmiechnął się pokazując białe ząbki. Nagle śmiech zanikł i nastała cisza. Jedyne, co słyszałam to śpiew ptaków za oknem, szum drzew i szeptanina Louise i Evana, którzy rozmawiali o dzisiejszym obiedzie. Chłopak wpatrywał się we mnie intensywnie, dając mi poczucie dyskomfortu. Nagle jego twarz zaczęła się zbliżać do mojej. Mój wzrok ustał na jego czerwonych i pełnych ustach. Wiedziałam, co się zaraz wydarzy, tylko nie wiedziałam, czy tego chcę. Jednak część mojego ciała pragnęła jego dotyku, pocałunków i widoku, ale druga chciała się go pozbyć i zachować odległość. Poczułam jego ciepłe i zwilżone usta na moich.
*******************Perspektywa Justina************
Gdy schyliłem się nad nią, do końca nie wiedziałem, co robię. Te oczy, oczy które wręcz mnie przyciągały i te usta, których tak bardzo pragnąłem, to wszystko powodowało u mnie dreszcze. Moje usta same z siebie zbliżyły się do jej cudnych warg lekko je muskając. Były słodkie, niczym posmarowane miodem. Bałem się jej reakcji, jednak ona zachowała się tak, jakby też tego chciała. Każda komórka mego ciała pragnęła jej bliskości. Czułem narastające ciepło, które wypełniało mnie od środka. Moje usta pulsowały gorącem. Pragnąłem dostać się do wnętrza jej ust. Lekko przejechałem językiem po ciepłych i zwilżonych wargach Destiny, a ona w odpowiedzi lekko je rozchyliła. Moje oczy same się otworzyły, gdyż chciałem zobaczyć reakcję dziewczyny. Miała lekko przymknięte powieki, a czerwony rumieniec oblał jej policzki. Wczułem się w jej całowanie, a nasze języki razem tańczyły powodując u nas lekkie drgnienie. Było namiętnie, ale słodko, było romantycznie, ale z wyczuciem. Nie chciałem tego kończyć, chociaż wiedziałem, że nie mogę też kontynuować. Jednak się przezwyciężyłem i zacząłem się lekko unosić odrywając się od jej aksamitnych ust. Miałem wrażenie, jakby Destiny próbowała mnie przy sobie zatrzymać. Nasze oddechy łączyły się w jeden gorący podmuch. Kiedy ta chwila się skończyła, mogłem w końcu ujrzeć błyszczące iskierki dziewczyny, które promieniowały dezorientacją, ale i ekscytacją. Bałem się, że coś do niej poczułem, choć wiedziałem, że tak jest. Ta sytuacja mogła zmienić stosunki między nami. Właśnie teraz chciałem uciec stamtąd i znaleźć się daleko, aby wszystkie emocje ucichły. Nagle usłyszałem donośny dźwięk pukania do drzwi i natychmiast zerwałem się na równe nogi podchodząc do nich. Drewniana powłoka uchyliła się, a z niej wystawała głowa uśmiechniętej Louise. Przestraszyłem się, że mogła coś usłyszeć lub zobaczyć przez ten cholerny otworek na klucz. W mojej głowie roiło się od dziwnych myśli i planów, które miały jakoś wytłumaczyć mój wyczyn. Kobieta spojrzała na leżącą i zdezorientowaną Destiny na łóżku, a potem na mnie. Oglądnąłem się na brunetkę, zacisnąłem usta w cienką linię i wściekły sam na siebie wyszedłem z pokoju bez ani jednego słowa. 

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 34. "Poznaj moich przyjaciół"

Odgłosy ćwierkających ptaków, szum drzew – to wszystko przypomniało mi spotkanie, gdy po raz pierwszy Justin mnie pocałował. Niebo wtedy było zachmurzone, a ja wyznałam mu, że się go nie boję.
Promienie słoneczne próbowały przebijać się przez korony drzew, gdy samochód zatrzymał się tuż przed domem na wydeptanej dróżce.
- Wysiadaj- powiedział z uśmiechem Justin odpinając swój pas.
Oglądnęłam się dookoła otwierając ciężkie drzwi. Widok z góry był niesamowity, mimo że prawie całą powierzchnie zajmowały pola oraz samotne drzewa. Chłopak wyjął z bagażnika torby przekładając je za ramię do tyłu. Stałam jak wryta patrząc się w górę.
- Justin!- usłyszałam za sobą dojrzały głos mężczyzny. Natychmiast odwróciłam się w stronę dźwięku i zobaczyłam wysokiego, potężnego, łysego mężczyznę. Miał może czterdzieści lat. Na szyi widniał tatuaż w kształcie wielkiej litery „L”. Pod jego nosem można było zauważyć krótkiego wąsa, a na policzkach i brodzie dwudniowy zarost. Miał zielone oczy i duży uśmiech wymalowany na jego ustach. Justin podszedł do mężczyzny i uściskał go przyjaźnie. Odsunęłam się nieco do tyłu lekko speszona całą sytuacją.
- Destiny to jest Evan, mój przyjaciel- przedstawił nas brązowooki.
Nijaki Evan podszedł do mnie grzecznie z wielkim uśmiechem i podał dłoń wymawiając swoje imię. Zrobiłam to samo. Nagle w drewnianych drzwiach znalazła się kobieta z niebieską chustą na głowie, z której wystawały zwisające kosmyki blond włosów. Wokół pasa miała owiniętą ściereczkę w kratkę i była trochę chudsza od zielonookiego. Jej duże, szare oczy wręcz świeciły. Zbiegła z ganku do nas.
- Witaj Louise- przytulił ją Justin.
- OO Justin- jego ciało pod wpływem jej siły przylgnęło do niej. Mimo swojej dość kruchej budowy była silna.
- A ty jesteś Destiny, prawda?- skierowała się w moją stronę puszczając chłopaka.
Kiwnęłam nieśmiało głową w stronę kobiety. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie. Zdziwiłam się, kiedy mnie przytulia, ale odwzajemniłam to.
- Chodźcie! Pokażę wam, gdzie będzie spali- pociągnęła mnie energicznie w stronę drewnianych drzwi.
Usłyszałam za sobą tylko połączony śmiech Justina i Evana. Po chwili znalazłam się w środku domku. Na środku leżał czerwony dywan w kwiatowe wzorki, wokół niego dwie kanapy w takim samym kolorze wyścielone zieloną narzutką z różami. Naprzeciwko stał mały telewizor oraz regał z pokaźną kolekcją książek, głównie z książkami kucharskimi wykonany z ciemnego drewna. Kobieta zaprowadziła mnie do jednego z pokoi. Był taki sam jak salon, ale oczywiście mniejszy i z akcentami błękitu w dekoracji mebli. Stało tam wielkie, dwuosobowe łóżko, a koło niego wykonany z ciemnego drewna stolik nocny z lampką z osłonką w kwiaty. Było dość przyjemnie. Przy oknie wisiała ręcznie uszyta firanka z białego materiału.
- I jak podoba się?- spytała poprawiając pościel na łóżku.
- Jest ślicznie – uśmiechnęłam się z sympatią nadal rozglądając się po ładnie urządzonym pomieszczeniu.
- Cieszę się. A więc wy śpicie tu. Ręczniki są w łazience, a jakbyś czegoś potrzebowała, to mów. A i mam nadzieję, że lubisz duszonego indyka z pomarańczami- oglądała się w różne strony, jakby chciała mi pokazać, gdzie, co jest, a potem pokazała swoje białe ząbki.
- Dziękuję, proszę pani. Ale chwila, chwila- nagle mnie oświeciło- jak my?!
- Mów do mnie Lou- zaśmiała się- No ty z Justinem- powiedziała unosząc dłonie do swoich bioder z niezrozumieniem.
„Ja z Justinem?! I to jeszcze w jednym łóżku?! O nie! Ale nie mogę narzekać”
- Chyba, że nie chcesz – mruknęła. W jej głosie wyczułam niezadowolenie. Zrobiło mi się jej szkoda, więc się zgodziłam.

- Nie, nie. Jest okej- powiedziałam cicho przejeżdżając palcem po drewnianych meblach. 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rodział 33. "Podróż"

Usiadłam na miękkim siedzeniu wypełnionym puchem. Spojrzałam na Sarę. Uśmiechała się sztucznie, jakby z żalem. Wyczułam w jej oczach zmartwienie. Próbowała zachować spokój, aby nie wybuchnąć płaczem, przynajmniej tak mi się wydawało, gdy zaciskała mięśnie twarzy, a kostki u jej dłoni stały się białe. Usłyszałam dźwięk silnika, a kolorowe diody przy kierownicy zaczęły mrugać. Po chwili ciemne okulary przeciwsłoneczne z odbijającą światło oprawką znalazły się na nosie Justina. Uśmiechnął się lekko w moją stronę, gdy zwalniał hamulec ręczny. Wydawało mi się, że wybaczył mi już moje „małe” przewinienie z poprzedniego dnia. Ostatni raz mój wzrok skierował się na młodą blondynkę stojącą za oknem i łza poleciała mi po policzku. Byłam zła sama na siebie, gdyż bałam się o nią. Gdyby nie to, że ją odwiedziłam, może było by mi łatwiej, ale musiałam to zrobić. Pomachałam jej instynktownie i samochód ruszył w stronę słońca po betonowej drodze wzdłuż szeregowych domków. Mój wzrok nie spuszczał niewiadomego punktu zza szyby. Ludzie wychodzący ze swoich ogródków po poranną gazetę uważnie przyglądali się naszemu autu. Odwróciłam wzrok na siedzącego obok mnie chłopaka.
- Będzie dobrze – wyszeptał uśmiechając się pocieszająco.
„Mam taką nadzieję”
Odetchnęłam głęboko w odpowiedzi i oparłam głowę o łokieć. Palec Justina powędrował na srebrny guziczek od radia, a po aucie rozniósł się dźwięk spokojnej muzyki.
- Wyłącz- powiedziałam ostro wysyłając mu zabójcze spojrzenie.
Zaśmiał się pod nosem i lekko ściszył głośność.
- Długo będziemy jechać? – spytałam, gdy mijaliśmy znak miasta opuszczając go.
- Bylibyśmy tam dawno, gdyby …- przerwał i spojrzał znacząco na moją osobę.
- Dobra, dobra – prychnęłam. Machnęłam ręką na znak olewu.- A tak naprawdę to ile?
- Z cztery-pięć godzin.

Droga trwała tyle, ile powiedział Justin. Nie było zbyt komfortowo, gdy brązowooki ciągle się mi przyglądał, a ja próbowałam to zlekceważyć. Co chwila śmiał się pod nosem, tylko nie wiedziałam dlaczego. Zbliżała się 14:00, a mój brzuch miał rewolucję głodową. Burczał i nie chciał przestać. Zaciskałam ręce wokół niego, aby go trochę uspokoić. Po chwili z drogi czteropasowej zjechaliśmy na dwupasową. Znaleźliśmy się w Rootford. Czekałam tylko, aż nasze auto znów się zatrzyma przy jakimś domku jednorodzinnym lub przy budowie szeregowej.
- Czemu nie zjesz kanapki od Sary?- zapytał Justin, gdy skręciliśmy na rozwidleniu dróg.
I wtedy mi się przypomniało o małym posiłku, który zapakowany był w bagażniku.
- Bo o nim zapomniałam- powiedziałam zaciskając zęby ze złości na samą siebie.
- Zaraz się zatrzymamy. Louise na pewno coś ci da, jak zawsze- zaśmiał się kręcąc kółka na kierownicy.
„Kto do jest Louise?!”
Po dziesięciu minutach znaleźliśmy się na całkowicie pustej drodze. Cisza ogarniająca całą przestrzeń nieco mnie przerażała. Puste pola lekko odbijające światło słoneczne, kilka samotnych drzew przy drodze oraz na niewysokim wzgórzu mały lasek iglasty, który dodawał nieco mroczności nawet w słoneczny dzień. Oglądałam się za oknem próbując coś znaleźć, coś co oznaczałoby, że ktoś tu mieszka.
- To tu- wskazał palcem na wcześniej wspomniane przeze mnie wzgórze.
- W lesie?!- zapytałam zdziwiona unosząc brwi.
- Haha, nie. Ale blisko byłaś. Zaraz zobaczysz- zaśmiał się.

Minęła chwila, a my wjeżdżaliśmy pod górkę. Moim oczom ukazał się mały, zbudowany z bali domek, a wokół niego pełno drzew oraz dwa leżące na ściółce leżaki. domek

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 32. "Uważaj na siebie"

***************Perspektywa Justina*********
Nie mogłem zasnąć. Wierciłem się na kanapie próbując wygodnie się ułożyć. Każda komórka mego ciała pragnęła sprawdzić, czy Destiny jest bezpieczna, mimo że to wiedziałem.
"Czy może teraz jest przesłuchiwana przez jej przyjaciółkę? Czy się wygadała?"
Wpatrywałem się w jasny sufit, na którym odbłyskiwały się cekiny z żyrandola wiszącego tuż nade mną. Palcami wystukiwałem o miękkie podłoże piosenkę, którą wcześniej słuchała Destiny. Byłem zahipnotyzowany jej urokiem.Te oczy, ten uśmiech i ta rana... Ta rana, która stała się przeze mnie. Przeze mnie cierpiała. Jedynym plusem było to, że wiedziałem, że jest ze mną i jest "bezpieczna". Podłożyłem dłonie pod głowę wewnętrzną stroną i zastanawiałem się, co dalej. Dest była sprytna. Raz ucieczka przez okno z pierwszego piętra zejściem na szlafrokach i ręcznikach, a drugi raz świetna gra aktorska, przez którą zaufałem jej na tyle, że pozwoliłem nas kierować do Rootford. Ale jak widać, ona miała lepszy plan i zaprowadziła nas tu do Wertmund. Wiedziałem, że kiedyś ta zdolność okaże się pomocna.
___________________________________________________________________________
 Rano obudziła mnie Sara. Spojrzałam na leżący na nocnej szafce zegarek. Wskazywał 5:21. Ach, tak! Przecież Ron miał zaraz być w domu. Szybko zebrałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Przyjaciółka nie zauważyła mojej rany na ręce. Na szczęście. Przejechałam kilkakrotnie szczotką po moich ciemnych włosach i założyłam ubrania przygotowane przez Sarę. Białe spodnie, czarna bluzka na ramiączkach z sercem i do tego jeansowa koszula z rękawami 3/4 świetnie do siebie pasowały i do tego zakrywały bandaż. http://www.faslook.pl/collection/luuzno/.
Zakładałam właśnie ostatnią część garderoby, gdy nagle do łazienki weszła bez pukania blondynka. Zrobiła wielkie oczy, a jej usta ułożyły się  w kształt literki "o". Podeszła do mnie szybkim krokiem, gdy stałam przed lustrem. Zauważyła moją ranę obłożoną opatrunkiem.
- On ci to zrobił?- spytała nie odwracając wzroku od mojej ręki.
- Nie.
- A kto?- uniosła wzrok na moją twarz.
- Wychodząc z domu zaatakował mnie pies. Wiesz te zwierzęta rzucą się na ciebie, jeśli tak jak ja będziesz nieść kiełbasę na grilla do państwa Rooth- zaśmiałam się pozorując wypadek. To było jedyne, co udało mi się wymyślić w tamtej chwili.
Uwierzyła.
- Ty sieroto- powiedziała już z rozbawieniem.- Mam nadzieję, że poszłaś z tym do lekarza.
- Jasne- klepnęłam ją lekko w ramię.
Sara zaśmiała się pod nosem i wyszła, a ja odetchnęłam z ulgą. Znów skłamałam. Stawałam się coraz bardziej podobna do Justina. Nigdy nie oszukiwałam tej kochanej blondynki,  a teraz robiłam to na każdym kroku. Martwiło mnie to.
Zeszłam na dół w poszukiwaniu Justina. Stał przed drzwiami ubrany w granatową koszulkę z napisem "COLD" oraz w korzenne spodnie i buty. Fryzurę miał lekko zmierzwioną i ustawioną na żelu do góry. Wyglądał jak młody bóg, bóg który zabijał. Uśmiechnął się lekko widząc jak schodzę. Może dlatego, że ja też to zrobiłam. Rozglądnęłam się po salonie. Kanapa złożona. Ani śladu po tym, że ktoś oprócz Sary tu był. Dziewczyna podeszła do mnie i podała dwa plastikowe opakowania. Były w nich kanapki na drogę oraz jakieś owoce. Przytuliła mnie mocno, ale nie dotykając rany.
- Uważaj na siebie i na niego też- szepnęła prosto do ucha.
- A ty na Ron'a. Nie lubię go.
Oderwała się ode mnie i zmierzyła zabójczo wzrokiem Justina.
- Mam cię na oku- prychnęła, a on w odpowiedzi zmarszczył brwi w oznace niewinności.
Pożegnałam się z Sarą. Pierwszy wyszedł Justin, a ja tuż za nim. Słońce leniwie oświetlało alejkę domków szeregowych. Duszność spowodowana rosą na trawniku wywołała u mnie głęboki wdech czystego powietrza. Chłopak z karmelowymi oczami zasiadł za kierownicą przedtem oglądając się podejrzliwie dookoła. Podeszłam do czarnego auta. Otworzyłam ciężkie drzwi i pomachałam stojącej w oknie w niebieskim szlafroku blondynce i po chwili znalazłam się na skórzanym fotelu.

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 31. "Obiecaj mi coś"

- To jaka jest prawda?- zapytała po chwili ciągle intensywnie wpatrując się w moją osobę. Znała mnie i wiedziała, kiedy kłamię i to była tym przypadku jej wada.
Zaczęłam nerwowo przegryzać dolną wargę, gdy wpadłam na świetny pomysł.
- Więc, może trochę cię oszukałam. Tak naprawdę Justin jest moim chłopakiem- przełknęłam ślinę na samą myśl o tym- i uciekliśmy razem, bo jego rodzice nas nie akceptują- wydukałam próbując utrzymać poważną minę.
Sara uniosła dłonie do twarzy zaciskając je na ustach. Nie wyglądała na szczęśliwą.
- Destiny, ty musisz o nim coś wiedzieć…- wyszeptała wstając z łóżka. Podeszła do drewnianych drzwi i lekko je uchyliła zaglądając za nimi, czy może czasami Justin tam nie jest. Przekręciła klucz znajdujący się w otworku i głośno westchnęła patrząc w sufit.
Zaniepokoiła mnie jej mina. Podeszła do mnie delikatnie kładąc stopy na drewnianej podłodze. Usiadła naprzeciwko mnie i oplotła moje dłonie swoimi. Intensywnie patrzyła się w moje ślepia, a ja próbowałam coś wyczytać coś z jej niebieskich oczu, od których odbijało się światło z nocnej lampki.
- Justin jest zabójcą- wyszeptała zaciskając moje dłonie. Serce omal mi nie stanęło, a źrenice powiększyły się do maksymalnych rozmiarów, gdy to zdanie wydobyło się z jej ust. Nie miałam pojęcia, skąd ona znała tą tajemnicę chłopaka. Przecież go nie znała. A może jednak?
- Ale ty to wiesz- szepnęła, gdy zauważyła moją minę. Chciałam się cofnąć o kilka dni, aby zapobiec tłumaczeniu się Sarze o Justinie.
- Wiem- odpowiedziałam ciężko zaciskając usta w cienką linię.  
- Jest niebezpieczny. Destiny, on zabija- chwyciła mnie dłońmi na przedramienia oplatając wokół nich palce.
- Wiem- powtórzyłam.
- Może zabić i ciebie- powiedziała dobitnie wpatrując się w moje oczy.
- Nie zabije- wyszeptałam zamykając powieki.
- Nie możesz być tego taka pewna.
- Owszem, mogę- mój wzrok wrócił na nią. Byłam pewna tej odpowiedzi. Justin zabijał, ale nie mnie. Mnie chciał chronić, przynajmniej tak mi się wydawało…
- Ale skąd ty to wiesz?- przypomniałam sobie, że było to trochę nie dorzeczne, że znała taki sekret.
- Słyszałam o nim, jak cię odwiedziłam, wtedy gdy mnie wyprosiłaś- odpowiedziała. Jej palce zwolniły uścisk, a dłonie wróciły na łóżko.
Odetchnęłam głęboko. Tempo mojego serca stało się znów bezpieczne dla mojego zdrowia.
- To nieprawda, że jego rodzice was nie akceptują, racja?- uniosła brwi.
- Tak.
- Uciekacie?- spytała poważnie.
- Jechaliśmy do przyjaciela Justina, ale ja zmieniłam drogę, bo musiałam się z tobą zobaczyć- wytłumaczyłam wszystko na jednym oddechu.
- Obiecaj mi coś- wyszeptała podając mi mały palec u prawej dłoni.
- Co?
- Że nie staniesz się taka jak on- powiedziała błagalnym głosem.

- Nie mogę.

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział 30. "Mów mi prawdę"

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, czy ona coś o nim wie. Przecież nie mieszkała w moim mieście. A co jeśli on był znany nawet tu? Nagle chłopak niespokojnie stanął koło mnie.
- Sara to jest Justin. Justin to Sara- przedstawiłam sobie ich. Przyjaciółka zmierzyła go oskarżycielsko wzrokiem. Nigdy nie była ufna, co do mężczyzn, bo miała swojego Ron’a. Był to dwudziestoczteroletni chłopak z wielką burzą blond loków na głowie, brązowymi oczami i dużym, znienawidzonym przeze mnie uśmiechem. Pracował w tutejszym warsztacie samochodowym jako pomoc. Nie lubiliśmy się szczególnie, gdyż on uważał, że przynoszę na Sarę same problemy. Może miał racje?
Blondynka zerknęła na mnie unosząc lewy kącik ust. Po Justinie było widać, że wolałby teraz znaleźć się gdzieś daleko od Sary, gdyż przegryzał ze zdenerwowania dolną wargę. 



- Wejdźcie- zmarszczyła czoło popychając drzwi, aby się otworzyły.
Spojrzałam na bruneta. Jego mina wyrażała wszystko. Przymrużone oczy penetrujące drewnianą powłokę, usta zwinięte w cienką linię i lekkie zawstydzenie widoczne w jego ruchach. Weszłam pierwsza do środka, za mną Justin, a na końcu Sara zamykająca drzwi na zamek. Stałam na przedpokoju w kolorze perłowo-różowym z białymi akcentami. Dawno tu nie byłam. Na komodzie w odcieniu kości słoniowej stały oprawione w tego samego koloru ozdobione kwiatki ramki z naszymi wspólnymi fotografiami za czasów szkolnych. Byłyśmy takie szczęśliwe, myśląc o naszej przyszłości i o wszystkich planach z nią związanymi. Stało też tam kilka zdjęć jej i Ron’a. Oczywiście on z głupim uśmieszkiem, którego w nim nienawidziłam.
- Mam pytanie. Możemy się u ciebie przespać przez jedną noc?- spytałam odwracając wzrok z komody na nią.
- Dobrze, ale tylko jedną. Ron wraca jutro z samego rana, więc wolę żeby was tu nie było, a szczególnie ciebie Justin- odpowiedziała ciężko najpierw patrząc na mnie, a potem na chłopaka z oburzoną miną.
- Dzięki, Sara- uśmiechnęłam się przytulając ją.
Justin nie odezwał się. Wiedziałam, że był na mnie zły, gdyż zaciskał pięści zbliżając swoje brwi do siebie.
Sara zaprowadziła nas do salonu. Był pomalowany na limonowy kolor z brązowymi akcentami. Na jednej ze ścian widniała fototapeta z fioletową różą. Przy ścianie stała brązowa kanapa z poduszkami w kwiatami, a przed nią stolik do kawy. Był tam również telewizor 40-calowy, a na podłodze leżał okrągły, zielony dywanik, który idealnie pasował do wnętrza. Kuchnia była intensywnie czerwona. Oh! Ona to miała styl, jak zawsze. Ślicznie wyglądający fioletowy żyrandol oświetlał całe pomieszczenie, a lampki przytwierdzone do ścian dodawały poświaty różnych wzorków.
- Więc tu będziesz spał ty, Justin- zmierzyła go wzrokiem i wskazała dłonią na kanapę. – A ty ze mną w pokoju – skierowała się do mnie lekko się uśmiechając.
„Ach ta Sara”
Justin podszedł niepewnie do kanapy opuszkami palców dotykając jej powierzchni. Odwrócił się do mnie i kiwnął głową, lecz nadal w jego ruchach wyczuwałam ostrożność.
Siedziałam na miękkim łóżku w sypialni Sary popijając gorącą herbatę z cytryną. Blondynka ostrożnie zamknęła drzwi, aby nie narobić hałasu. Rozglądałam się po ścianach wyłożonych błękitną tapetą w brązowe figury geometryczne, głównie okręgi i koła. Jej łóżko było nad wyraz wygodne. Lampka, która stała koło niego na nocnej szafce z ciemnego drewna wypełniała światłem cały pokój.
- A więc, kto to jest?- spytała siadając koło mnie po turecku.
Wzięłam łyk herbaty oplątując palcami różowy kubek z serduszkami, który kiedyś podarowałam jej w prezencie na urodziny.
- Umm, to jest Justin- odpowiedziałam siorbiąc pod nosem.
- Ale kim jest dla ciebie- obniżyła kubek z poziomu mojej twarzy.
- Przyjacielem- zmyśliłam. Przecież nie mogłam powiedzieć jej, że tak naprawdę jest płatnym zabójcą, który nie zna litości i kocha jak jego ofiary cierpią.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem unosząc brwi. Wysłałam jej niezrozumiałe spojrzenie i kubek znów powrócił na swoje dawne miejsce dopijając mnie ciepłym napojem.
- Naprawdę- uniosłam prawą rękę na serce dając jej przysięgę prawdomówności. Wiem, że ją złamałam, ale specjalne okazje potrzebują specjalnych środków. Wolałam skłamać, niż potem żyć w świadomości, że Sara zamartwia się o mnie i nie może spać.
- Dobra wierzę ci- odetchnęłam głęboko na jej słowa, lecz nie dałam po sobie poznać, że kłamię. – Ale wytłumacz mi jedną rzecz, albo i nawet więcej- powiedziała poważnie opierając brodę o łokieć.
Kiwnęłam głową na „tak”.
- A więc pierwsze: Co tu robicie?
- Jechaliśmy z Justinem właśnie nad um- zamyśliłam się- do Las Vegas, kiedy okazało się, że pomyliłam strony i dotarliśmy tu. A co nie cieszysz się?- wydukałam jeżdżąc palcem po kubku w te i z powrotem nie patrząc na Sarę.
- Spójrz na mnie – uniosła mój podbródek kierując mój wzrok prosto w jej niebieskie oczy. – Kłamiesz- zorientowała się.
„Sara, dlaczego ty mnie tak dobrze znasz?!”
- Mów mi prawdę- zażądała. Zamknęłam oczy i głośno przełknęłam ślinę, nawet tego nie zauważając. Moje dłonie mocniej zacisnęły się wokół kubka, gdy pomyślałam, że Sara miałaby się wszystkiego zaraz dowiedzieć przez moją niewyparzoną japę.


niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 29. "Wizyta"

- Co?- wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dziwnie się zachowywał.
- Nic- ściszył się i znów jego wzrok skierował się na drogę. Obróciłam oczami i powróciłam nimi na szybę obok mnie. Kabrioletu już nie było. Odetchnęłam głęboko opierając głowę na łokciu.
- Teraz ja zadaje pytania- spojrzałam na Justina.
- Dobra- westchnął.
- Od kiedy zabijasz?
- Odkąd miałem piętnaście lat- odpowiedział, jakby nic.
Zamurowało mnie. Zapanowała cisza, niezręczna cisza. Nie mogłam w to uwierzyć. Miał doświadczenie, ale że takie?
- Kto był twoją pierwszą ofiarą?
- Mężczyzna z tatuażem- odparł krótko nie tracąc kontaktu wzrokowego z drogą.
- Dlaczego go zabiłeś?
- Broniłem kobietę- jego ton był spokojny.
„Bronił kobietę. A więc zrobił tak jak ja. Ja przecież broniłam go w ten niefartowny dzień.”
- Dlaczego nadal zabijasz?
- Podoba mi się to- zaśmiał się pod nosem.
„Podoba. Jak cierpienie innej osoby może się komuś podobać?!”
- Ale co cię w tym ekscytuje?- zmarszczyłam czoło oczekując jego jakże długiej wypowiedzi.
- Jak widzę w oczach przerażenie, cierpienie, bezradność. Jak słyszę błagania, prośby i czasami groźby, jak w twoim przypadku i wiem, że ja mam pełną kontrolę. To wszystko mnie ekscytuje- odpowiedział wpatrując się mi w oczy.
- Podoba ci się śmierć?- zapytałam tajemniczo.
- Twoje pytania się skończyły, ale tak- potwierdził pewnie uśmiechając się.
Uniosłam brwi ze zdziwienia i zacisnęłam pięści, tak że kostki stały się wręcz białe. Miałam ochotę go uderzyć. Jak można zabijać dla przyjemności?! Nie mieściło mi się to w głowie. „Ja zabiłam, aby go obronić. On też tak zaczął. A co jeśli ja też miałabym się taka stać. Na początku zabiłam z potrzeby ochronienia życia, a potem miałabym zabijać dla własnego zaspokojenia? Oby nie! Nie mogę taka być!”
Zamknęłam oczy i próbowałam sobie jakoś wyobrazić nastoletniego Justina zabijającego dwa razy większych od siebie. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem.
- Nie patrz się tak na mnie, Dest. To mnie denerwuje- odezwał się.
Zmierzyłam go od góry do dołu, w szczególności jego twarz. Nie mogłam zobaczyć, co czuje przez okulary spoczywające na jego nosie. Sięgnęłam ręką na mapę, aby zobaczyć jak jedziemy. Na drodze zauważyłam rozwidlenie dróg.
- Jak teraz?- zapytał lekko zwalniając.
Spojrzałam na kartkę. Palcem przejechałam po niej.
- W prawo- odpowiedziałam. Chłopak mi zaufał i skręcił zgodnie z moimi wskazówkami.
Droga zajęła nam do wieczora. Była ok. 22:00, gdy skręciliśmy z znajomą mi uliczkę z domkami jednorodzinnymi. Było tu bardzo spokojnie, bo Wertmund to małe miasteczko z populacją ok. 1000 mieszkańców. Jednak mimo tego była tu szkoła, sklepy i uniwersytet, na którym studiowała blondynka. Justin rozglądał się z zdezorientowaniem po okolicy. Podczas drogi próbowałam jakoś zajmować go, aby nie patrzył na znaki, tylko słuchał się mnie. Cieszyłam się jak głupia, gdy jeździliśmy w kółko szukając niemego domu Evana, choć szukaliśmy Sary, ja szukałam.
- To nie jest ulica Brootstreet- zaniepokoił się Just.
- Justin, bo ja… - chciałam się już przyznać do zmiany kierunku.
- Tylko nie mów mi, że ty- przerwał. Domyślił się.
- Tak- przyznałam sznurując usta w cienką linię.
Musiał być bardzo zdenerwowany, bo zauważyłam jak zaciska swoje ręce wokół kierownicy, tak że stawały się białe. Gorące powietrze zamieniło się w chłodne, gdy uchyliłam szybę.
- Jesteśmy u Sary, prawda?
- Umm, tak – odpowiedziałam lekko speszona.
Wskazałam mu palcem na niebieski, mały domek jednorodzinny z ogrodem i stojącym przed nim tego samego koloru auta. Chłopak oddychał głośno próbując opanować złość na mnie. Spojrzałam w okna domu Sary. Światło prawdopodobnie w kuchni świeciły się. Ucieszyła mnie świadomość, że zaraz ją zobaczę i uściskam, ale i obawiałam się, że Justin bardzo się na mnie wkurzy i może mnie uderzyć, albo wydać Raymund’owi. W głębi duszy wiedziałam, że tego nie zrobi, jednak małe ziarnko wątpliwości krążyło w mojej głowie. Chłopak zaparkował na krawężniku i zgasił silnik.
- Kiedyś cię uduszę- w jego głosie poczułam zdenerwowanie, ale i lekkie rozbawienie.
- Ale to kiedyś – pociągnęłam za uchwyt otwierający drzwi i wyszłam z auta.
Byłam pewna obaw, czy to nie będzie dziwne, że niby martwa ja zapukam do jej drzwi. Justin wyszedł zaraz za mną i oparł się o samochód plecami patrząc na moje poczynania. Założył ręce na klatce piersiowej krzyżując je. Pełna wątpliwości weszłam na posiadłość przyjaciółki podążając do drewnianych drzwi. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam pięść, przyłożyłam ją do powłoki i zapukałam dwa razy. Za drzwiami usłyszałam wolne kroki kierujące się w moją stronę. Prawdopodobnie Sara jak zwykle spojrzała przez judasz. Dźwięk otwierającego się zamku przyprawił mnie o przyśpieszenie tętna. Nagle zza drzwi ukazała się przerażona głowa blondynki.
- Dest?- zapytała z wielkimi oczami.
- Cześć, Sara- uśmiechnęłam się do niej.
Miała łzy w oczach. Przytuliła mnie do siebie z całej siły. Poczułam jak po moim policzku lecą słone krople wydobywające się z moich gałek ocznych.
- Ty żyjesz- wydukała przełykając ślinę.
- Żyję- potwierdziłam jedną ręką klepiąc ją w plecy.
Brakowało mi jej uścisku, jej tonu głosu, jej siostrzanej miłości do mnie. Byłyśmy bardzo blisko ze sobą już od dzieciństwa. Oderwałyśmy się od siebie nie mogąc uwierzyć, w to co się teraz dzieje.

- Sara, um chcę ci kogoś przedstawić- skierowałam wzrok na Justina, który ruszył w naszą stronę.

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 28. "Powiedz mi coś o sobie"

- Kierujesz- oznajmił.
Ufał mi? Nie wiem.. Wzięłam do rąk poskładaną mapę. Rozłożyłam ją i wzrokiem przejeżdżałam po niej szukając nijakiego Rootford. Jednak znalazłam też Wertmund. Tam miałam zamiar nas poprowadzić, pomimo Justina. Chciałam się znaleźć przy Sarze, mojej Sarze.
- Znalazłaś?- spytał zaglądając na mapę.
- Tak- odpowiedziałam skupiając się na napisie „Wertmund”. Spojrzałam, gdzie jesteśmy patrząc na mapę.
„A więc jeśli skręcimy teraz w lewo, droga poprowadzi nas do Sary”
- Skręć w lewo- poinformowałam wskazując palcem na zjeżdżający pas drogi.
Posłuchał się mnie. Wewnątrz uśmiechałam się z zadowoleniem. Spojrzałam na niego z podniesionymi kącikami ust.
- Dlaczego akurat Rootford?- spytałam.
- W Rootford mieszka Evan, mój przyjaciel. Pomoże nam załatwić sprawę z Raymund’em- wytłumaczył nie tracąc wzroku z drogi. Jego palce powędrowały na wmontowane radio. Nacisnął na srebrny guziczek. Z głośników zaczęły lecieć nuty Ed’a Sheeran’a. Chłopak uśmiechnął się do mnie widząc, że moja noga wystukuje rytm piosenki o podłoże. W aucie zrobiło się duszno. Otworzyłam lekko szybę, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Spojrzałam na drogę. Samochody jeździły z wielką prędkością dorównując nam. Wyglądało to jak jeden wielki wyścig. Dźwięki muzyki przerywały głośne podmuchy wiatru wydobywające się ze szczeliny.
- Może włączę klimatyzację?- zaproponował chłopak patrząc na mnie pytająco. Kiwnęłam głową na zgodę i przymknęłam szybę. Chłopak nacisnął kolejny guziczek, a z otworków wyleciało chłodne powietrze dające mi ukojenie w ten upalny dzień. Odetchnęłam z ulgą, gdy chłód owiał moje włosy rozwiewając je do tyłu. Justin założył swoje czarne okulary przeciw słoneczne, gdyż słońce świeciło prosto w nasze twarze.
- Powiesz mi coś o sobie?- zapytał spoglądając na moją osobę.
- Raczej powinnam się ja o to spytać- odpowiedziałam poprawiając włosy.
- Pójdźmy na kompromis. Ja ci zadam pięć pytań i ty mi pięć, okej?- zaproponował.
Skoro tak chciał, to nic nie miałam do stracenia. Zgodziłam się.
- Ile masz lat?- spytał.
- Dziewiętnaście- odpowiedziałam krótko i bez żadnych uczuć.
- Czy żałujesz, że mnie poznałaś?
- Czasami – znów mój ton się nie zmieniał.
- Jak się czujesz po zabiciu kolejnej osoby?- w jego głosie wyczułam zadrwienie.
- Nic nie czuję- oznajmiłam szorstko. Taka była prawda. Nic nie czułam.
- Masz ochotę mnie zabić?
- Trochę- odpowiedziałam ściszona.
- Dlaczego mnie pocałowałaś wtedy w lesie?- to pytanie mnie powaliło. Nie znałam na nie odpowiedzi.
- To ty mnie pocałowałeś- wybroniłam się.
- Ale ty odwzajemniłaś to.
- Ale ty pierwszy dotknąłeś moich ust- powiedziałam głośniej.
- Mogłaś mnie strzelić w twarz, ale tego nie zrobiłaś- rzekł drwiąco.
- Mogłeś mnie zabić, ale tego nie zrobiłeś- odpowiedziałam z ironią.
- Dobra. Koniec- spoważniał.

Zgasiłam go. Nie miał żadnych wytłumaczeń na swoje zachowanie. Odwróciłam wzrok na szybę obok mnie. Jechał tam czerwony kabriolet. Za jego kierownicą siedział mężczyzna z ciemnymi włosami. Spojrzał na mnie w tym samym czasie i uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby. Speszyłam się, gdy poczułam szturchnięcie mojego kolana. Odwróciłam się w stronę Justina. Nie był zadowolony.