Odgłosy ćwierkających ptaków, szum
drzew – to wszystko przypomniało mi spotkanie, gdy po raz pierwszy Justin mnie
pocałował. Niebo wtedy było zachmurzone, a ja wyznałam mu, że się go nie boję.
Promienie słoneczne próbowały
przebijać się przez korony drzew, gdy samochód zatrzymał się tuż przed domem na
wydeptanej dróżce.
- Wysiadaj- powiedział z uśmiechem
Justin odpinając swój pas.
Oglądnęłam się dookoła otwierając
ciężkie drzwi. Widok z góry był niesamowity, mimo że prawie całą powierzchnie
zajmowały pola oraz samotne drzewa. Chłopak wyjął z bagażnika torby
przekładając je za ramię do tyłu. Stałam jak wryta patrząc się w górę.
- Justin!- usłyszałam za sobą dojrzały
głos mężczyzny. Natychmiast odwróciłam się w stronę dźwięku i zobaczyłam
wysokiego, potężnego, łysego mężczyznę. Miał może czterdzieści lat. Na szyi
widniał tatuaż w kształcie wielkiej litery „L”. Pod jego nosem można było
zauważyć krótkiego wąsa, a na policzkach i brodzie dwudniowy zarost. Miał
zielone oczy i duży uśmiech wymalowany na jego ustach. Justin podszedł do
mężczyzny i uściskał go przyjaźnie. Odsunęłam się nieco do tyłu lekko speszona
całą sytuacją.
- Destiny to jest Evan, mój
przyjaciel- przedstawił nas brązowooki.
Nijaki Evan podszedł do mnie grzecznie
z wielkim uśmiechem i podał dłoń wymawiając swoje imię. Zrobiłam to samo. Nagle
w drewnianych drzwiach znalazła się kobieta z niebieską chustą na głowie, z
której wystawały zwisające kosmyki blond włosów. Wokół pasa miała owiniętą
ściereczkę w kratkę i była trochę chudsza od zielonookiego. Jej duże, szare
oczy wręcz świeciły. Zbiegła z ganku do nas.
- Witaj Louise- przytulił ją Justin.
- OO Justin- jego ciało pod wpływem
jej siły przylgnęło do niej. Mimo swojej dość kruchej budowy była silna.
- A ty jesteś Destiny, prawda?-
skierowała się w moją stronę puszczając chłopaka.
Kiwnęłam nieśmiało głową w stronę
kobiety. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie. Zdziwiłam się, kiedy mnie
przytulia, ale odwzajemniłam to.
- Chodźcie! Pokażę wam, gdzie będzie
spali- pociągnęła mnie energicznie w stronę drewnianych drzwi.
Usłyszałam za sobą tylko połączony
śmiech Justina i Evana. Po chwili znalazłam się w środku domku. Na środku leżał
czerwony dywan w kwiatowe wzorki, wokół niego dwie kanapy w takim samym kolorze
wyścielone zieloną narzutką z różami. Naprzeciwko stał mały telewizor oraz
regał z pokaźną kolekcją książek, głównie z książkami kucharskimi wykonany z
ciemnego drewna. Kobieta zaprowadziła mnie do jednego z pokoi. Był taki sam jak
salon, ale oczywiście mniejszy i z akcentami błękitu w dekoracji mebli. Stało
tam wielkie, dwuosobowe łóżko, a koło niego wykonany z ciemnego drewna stolik
nocny z lampką z osłonką w kwiaty. Było dość przyjemnie. Przy oknie wisiała
ręcznie uszyta firanka z białego materiału.
- I jak podoba się?- spytała poprawiając
pościel na łóżku.
- Jest ślicznie – uśmiechnęłam się z
sympatią nadal rozglądając się po ładnie urządzonym pomieszczeniu.
- Cieszę się. A więc wy śpicie tu. Ręczniki
są w łazience, a jakbyś czegoś potrzebowała, to mów. A i mam nadzieję, że
lubisz duszonego indyka z pomarańczami- oglądała się w różne strony, jakby
chciała mi pokazać, gdzie, co jest, a potem pokazała swoje białe ząbki.
- Dziękuję, proszę pani. Ale chwila,
chwila- nagle mnie oświeciło- jak my?!
- Mów do mnie Lou- zaśmiała się- No ty
z Justinem- powiedziała unosząc dłonie do swoich bioder z niezrozumieniem.
„Ja z Justinem?! I to jeszcze w jednym
łóżku?! O nie! Ale nie mogę narzekać”
- Chyba, że nie chcesz – mruknęła. W
jej głosie wyczułam niezadowolenie. Zrobiło mi się jej szkoda, więc się zgodziłam.
- Nie, nie. Jest okej- powiedziałam
cicho przejeżdżając palcem po drewnianych meblach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz