Tydzień później…
Justin nie dawał znaków
życia, rozpłynął się. Nie było żadnych smsów, żadnych wizyt w barze ani w moim
domu. Zaczęłam się martwić. Coś się musiało stać. Sam z siebie przecież nie
zniknął.
Jak zwykle szłam do pracy.
Ci sami ludzie, ta sama trawa, inne przeżycia. Moje myśli krążyły ciągle tylko
wokół jednego – jego.
W pracy nie potrafiłam się
na niczym skupić. To podałam złe zamówienie, to wylałam kawę, to znowu coś było
nie tak. Po prostu nie dawała mi spokoju myśl „Dlaczego on wyszedł? Znowu.”.
- Destiny, co się z tobą
dzieje?- usłyszałam głos Markusa.
- Przepraszam, nie umiem
się dzisiaj skupić- wydukałam wycierając stolik po kliencie.
- Może wróć do domu i
sobie wszystko przemyśl. Nie powiem szefowi- zaproponował uśmiechając się.
Nie miałam nic do
stracenia. Potrzebowałam trochę wytchnienia.
- Dzięki, Markus- wysłałam
mu serdeczny, lekko zagubiony uśmiech wieszając na wieszaku trochę pobrudzony
fartuszek.
Wyszłam z budynku. Niebo
było zachmurzone, jakby Bóg wiedział, że nie mam ochoty na najmniejsze
promienie słonecznego blasku. Nagle między budynkiem a uliczką minęła znajoma
sylwetka. Podążyłam za nią z pośpiechem, nie zastanawiając się nad niczym. Byłam
tuż za nim. Dotarliśmy do pobliskiego lasku. Straciłam go z pola widzenia.
Śpiew ptaków i szum liści roznosił się wokół. Każdy krok głębiej wydawał się
bardziej szalony. Jednak ja wiedziałam, po co idę. Ostrożnie stawiałam stopę za
stopą omijając małe dołki wygrzebane przez leśne zwierzęta. Uniosłam głowę do
góry i spojrzałam na konary drzew iglastych. Wydawały się takie wielkie. Ja
przy nich byłam małym karłem, nic nieznaczącą istotą.

- Zgadza się- odezwał się
głos za mną.
Natychmiast odwróciłam
wzrok w jego stronę. Jego lekko rozwiane włosy sprawiały wrażenie, jakby ich
właściciel nie zwracał szczególnej uwagi na ich ułożenie. Czerwona koszula w
kratę oraz jeansowe spodnie idealnie komponowały się z białym to pem.
- No, czego ode mnie
chcesz?- spytał jakbym to teraz ja była tą złą, a on moją ofiarą.
- Dobrze wiesz, czego.
Gdzie znikłeś?- odwróciłam głowę nie mogąc patrzeć w jego cudowne iskierki,
które w tym świetle wyglądały naprawdę zniewalająco. Spoglądałam w przestrzeń
przepełniona świerkami i jodłami.
- Stęskniłaś się za mną? –
w jego głosie wyczułam lekko drwiący ton.
- Odpowiedz! – krzyknęłam surowo.
Usłyszałam kroki otaczające
mnie od tyłu.
- Musiałem załatwić kilka
spraw. Spraw, które należą do mordercy- odpowiedział pewnie.
- Nie wierzę- chciałam się
odwrócić, spojrzeć na jego minę, lecz nie mogłam.
- Nie wierzysz mi?
Słusznie- zaśmiał się. – Jednak musisz wiedzieć jedno, Dest, że ja w sprawach
zabijania, nigdy, a to przenigdy nie żartuję- dodał już poważnym głosem,
jakby zaraz miał dopaść swoją nową ofiarę.
- Może i jesteś mordercą i
włamywaczem, ale …
- … a psycholem?- przerwał
mi.
- Nie jesteś psycholem,
jesteś tylko osobą, która się zagubiła- powiedziałam spokojnie utrzymując
równomierny poziom wydechów i wdechów.
- Sama nie wierzysz, w to,
co mówisz!- wyśmiał mnie.- Ściągnąłem cię tu do tego lasu, nie masz ucieczki,
włamałem ci się do domu, śledziłem cię, a ty nadal uważasz, że nie jestem
psycholem?- jego głos rozniósł się po całym lesie szczególnie mnie dobijając. Chyba
sam sobie wmówił, że jest osobą, za którą wcześniej go uważałam.
- Nie boję się ciebie,
Justin- powiedziałam przełykając ślinę. Zachowywałam pozory pewnej mojej
odpowiedzi, lecz w środku bałam się, bałam się jak zareaguje. – Nie myśl sobie,
że mnie przestraszysz, wiem, że nigdy byś nie skrzywdził bezbronnego- nie
wierzyłam, że to powiedziałam.
Przed oczami widział obraz
kopanego chłopaka i tą złość w oczach Justina.
- Dest! Rozbawiasz mnie!
Nie pamiętasz akcji z tamtym gościem! On nie żyje! Nie żyje przeze mnie! Nie żyje,
bo go zabiłem!- wykrzyczał w niebogłosy, ale i tak jedynym odbiornikiem jego
wypowiedzi byłam ja i zwierzęta.- Nie boisz się, że cię zabiję?
- Nie zabijesz mnie-
rzuciłam pewnie nadal trzymając głowę odwróconą do niego tyłem.
- Skąd masz pewność.
Widziałaś, na co mnie stać- próbował mnie przestraszyć.
Faktycznie miałam
wątpliwości, co do jego niewinności w sprawie zabójstwa tamtego chłopaka, ale
byłam pewna, że mnie nie zabije.
- Nie zabijesz mnie, bo
gdybyś chciał, już by mnie tu nie było. Leżałabym w kostnicy, jak tamten
chłopak.
- Mogę zrobić to teraz –
zbliżył się do mnie.
- To zrób to –
powiedziałam odwracając głowę w jego stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz