- Nie powinno cię tu być- powiedział groźnie zbliżając
się do mnie.
- Właściwie, to ja już miałam iść- chciałam ruszyć w
stronę oświetlonej ulicy, kiedy on szarpnął mnie za ramię. Wylądowałam na
plecach na zimnej wręcz odrażającej ziemi.
- Nie zbliżaj się do mnie- zagroziłam osuwając się po
ziemi na rękach. Czułam się jakbym robiła raczki na w-f. Zaśmiał się szyderczo
i nie zwalniał swoich kroków. Przestraszyłam się, kiedy między nami był może jednometrowy
dystans.
- Mała, może się zabawimy?- zaśmiał się.
Zerwałam się na równe nogi zaczęłam biec w stronę
światełka, przynajmniej próbowałam. Mężczyzna pociągnął mnie za włosy. Poczułam
wielki ból przeszywający moją głowę i odruchowo przestałam się ruszać, tylko
cofałam.
- Nie radzę- szepnął mi wprost do ucha. Jego wielkie i
zimne dłonie powędrowały na moją talię. Przełknęłam głośno ślinę wiedząc, co się
za chwilę wydarzy. Jego ciepły oddech czułam na swojej szyi. Zaciągnęłam się
powietrzem zbierając siły i z całą moją mocą uderzyłam mężczyznę swoim łokciem w
czułe miejsce. Skulił się i zaczął klnąć pod nosem. Ucieszyłam się w duchu. Zerknęłam
za tylnymi drzwiami i zauważyłam cienką, jasną szczelinę wydobywającą się z
boku. Natychmiast ruszyłam w jej stronę. Otworzyłam drzwi. Spojrzałam na
wijącego się z bólu mężczyzny i zatrzasnęłam metalową powłokę ciągnąc za
klamkę. Znalazłam się na różowo-niebieskim korytarzu. Zamknęłam drzwi na górny
zamek, aby mężczyzna nie wszedł, gdy ja będę zdezorientowana. Oglądałam się na
boki wyszukując, czy ktoś nie wychodzi z drzwi, których było tam pełno na
każdej ścianie. Słyszałam bardzo głośną muzykę. Ruszyłam w stronę punktu, z
której ona się wydobywała.
***************************Perspektywa
Justina*****************
Destiny strasznie mnie zdenerwowała swoim szczeniackim
zachowaniem. Nie powinna tego robić. Nienawidziłem, jak ktoś mnie wyzywał, a
szczególnie jak ona to robiła. Gdy dotarłem do klubu, przywitałem się ręką z
bramkarzem Paul’em, który doskonale mnie tu znał. Wszedłem poza kolejką do
środka. Głośna klubowa muzyka roznosiła pomieszczenie. Przebijałem się przez
tłum spoconych ludzi próbując wyszukać wzrokiem Raymund’a i jego ludzi. Spojrzałem
w górę, tam też znajdowały się stoliki. Natychmiast zobaczyłem jednego
potężnego gościa w garniturze i w ciemnych policjantkach na nosie. Spoglądał na
mnie badawczym wzrokiem. Kiwnął głową pokazując, abym udał się na górę. Stałem
na środku zamieszania. Szukałem oczami schodów. Zauważyłem je w kącie wielkiego
pomieszczenia. Natychmiast zacząłem wchodzić po schodkach nie spuszczając
wzroku z wielkiego faceta, który mnie mierzył. Gdy dotarłem na piętro, ujrzałem
Raymund’a śmiał się pod nosem. Wokół niego siedziało dwóch większych typów
ubranych, tak jak tamten, który mnie obserwował.
- Witaj, Justin- przywitał mnie serdecznie wyciągając
dłoń w moim kierunku.
- Witaj, Raymund- odpowiedziałem poważnie.
Nie wiedziałem, co mnie czeka. Czy będzie mi kazał zabić
Destiny? A może zapyta mnie się o nią?
- Siadaj- pokazał dłonią na czerwoną, zaokrągloną kanapę.
Obejrzałem się dookoła i ku mojemu zdziwieniu byliśmy tam jedynie my.
Klapnąłem koło niego zaciągając moją koszulę.
- Nie wiem czy wiesz, po co cię tu ściągnąłem?- zaczął
patrząc na mnie z góry.
- No, nie wiem.
- A więc, dowiedziałem się, że załatwiłeś Brad’a, a
raczej załatwiła go dziewczyna, niejaka Destiny Williams- wytłumaczył opierając
się plecami o kanapę.
„Skąd on wie, jak się nazywa Destiny?!”- pytałem zdenerwowany
sam siebie. Zacisnąłem pięści, gdy jego słowa obiły mi się o uszy.
- To nie było do końca tak…- westchnąłem.
Nie chciałem, aby Dest miała jakiekolwiek problemy, mimo
że strasznie mnie denerwowała. Przecież byłem za nią odpowiedzialny.
- Nie kłam mnie- powiedział poważnie.- Wiem, jak to było.
Ona wzięła pistolet i go zabiła. Wziąłem głęboki wdech powietrza, dla niego
była to odpowiedź. – Tak myślałem- westchnął.
- Ona nic złego nie zrobiła. Broniła mnie- wydusiłem z
siebie.
- Właśnie broniła. Nie powinna tego robić. Nie masz jaj,
żeby dać sobie radę z Brad’em, więc ratowała cię dziewczyna- powiedział
poważnie unosząc się.
Nie umiałem z tego wyjść. Nie mogłem mu przecież
powiedzieć, że chciałem się poddać, żeby ona była bezpieczna. Wyszedłbym na
mięczaka. Raymund nie szanował kobiet. Traktował je raczej jak przedmiot
zadowolenia seksualnego. Uważał, że każda dziewczyna jest dz*wką. Przez to
gardziłem nim, ale ja nie zachowałem się lepiej. W końcu zamknąłem ją w
łazience. Nie wiadomo, co mogła sobie tam zrobić, lecz o tym nie myślałem.
Kolejny rozdział super nie mogę się doczekać następnego!
OdpowiedzUsuńCOS WSPANIAŁEGO !!! NIESAMOWICIE SIE WCIAGNEŁAM . CZEKAM NA KOLEJNY ROZDZIAŁ. RAYMUND MNIE WKURZA , ZACZYNA SIE COS DZIAC ,CIEKAWE CO BEDZIE JAK JĄ POZNA HAHAHAHA DO NASTEPNEGO /OLA
OdpowiedzUsuń