***************Perspektywa Justina*********
Nie mogłem zasnąć. Wierciłem się na kanapie próbując wygodnie się ułożyć. Każda komórka mego ciała pragnęła sprawdzić, czy Destiny jest bezpieczna, mimo że to wiedziałem.
"Czy może teraz jest przesłuchiwana przez jej przyjaciółkę? Czy się wygadała?"
Wpatrywałem się w jasny sufit, na którym odbłyskiwały się cekiny z żyrandola wiszącego tuż nade mną. Palcami wystukiwałem o miękkie podłoże piosenkę, którą wcześniej słuchała Destiny. Byłem zahipnotyzowany jej urokiem.Te oczy, ten uśmiech i ta rana... Ta rana, która stała się przeze mnie. Przeze mnie cierpiała. Jedynym plusem było to, że wiedziałem, że jest ze mną i jest "bezpieczna". Podłożyłem dłonie pod głowę wewnętrzną stroną i zastanawiałem się, co dalej. Dest była sprytna. Raz ucieczka przez okno z pierwszego piętra zejściem na szlafrokach i ręcznikach, a drugi raz świetna gra aktorska, przez którą zaufałem jej na tyle, że pozwoliłem nas kierować do Rootford. Ale jak widać, ona miała lepszy plan i zaprowadziła nas tu do Wertmund. Wiedziałem, że kiedyś ta zdolność okaże się pomocna.
___________________________________________________________________________
Rano obudziła mnie Sara. Spojrzałam na leżący na nocnej szafce zegarek. Wskazywał 5:21. Ach, tak! Przecież Ron miał zaraz być w domu. Szybko zebrałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Przyjaciółka nie zauważyła mojej rany na ręce. Na szczęście. Przejechałam kilkakrotnie szczotką po moich ciemnych włosach i założyłam ubrania przygotowane przez Sarę. Białe spodnie, czarna bluzka na ramiączkach z sercem i do tego jeansowa koszula z rękawami 3/4 świetnie do siebie pasowały i do tego zakrywały bandaż. http://www.faslook.pl/collection/luuzno/.
Zakładałam właśnie ostatnią część garderoby, gdy nagle do łazienki weszła bez pukania blondynka. Zrobiła wielkie oczy, a jej usta ułożyły się w kształt literki "o". Podeszła do mnie szybkim krokiem, gdy stałam przed lustrem. Zauważyła moją ranę obłożoną opatrunkiem.
- On ci to zrobił?- spytała nie odwracając wzroku od mojej ręki.
- Nie.
- A kto?- uniosła wzrok na moją twarz.
- Wychodząc z domu zaatakował mnie pies. Wiesz te zwierzęta rzucą się na ciebie, jeśli tak jak ja będziesz nieść kiełbasę na grilla do państwa Rooth- zaśmiałam się pozorując wypadek. To było jedyne, co udało mi się wymyślić w tamtej chwili.
Uwierzyła.
- Ty sieroto- powiedziała już z rozbawieniem.- Mam nadzieję, że poszłaś z tym do lekarza.
- Jasne- klepnęłam ją lekko w ramię.
Sara zaśmiała się pod nosem i wyszła, a ja odetchnęłam z ulgą. Znów skłamałam. Stawałam się coraz bardziej podobna do Justina. Nigdy nie oszukiwałam tej kochanej blondynki, a teraz robiłam to na każdym kroku. Martwiło mnie to.
Zeszłam na dół w poszukiwaniu Justina. Stał przed drzwiami ubrany w granatową koszulkę z napisem "COLD" oraz w korzenne spodnie i buty. Fryzurę miał lekko zmierzwioną i ustawioną na żelu do góry. Wyglądał jak młody bóg, bóg który zabijał. Uśmiechnął się lekko widząc jak schodzę. Może dlatego, że ja też to zrobiłam. Rozglądnęłam się po salonie. Kanapa złożona. Ani śladu po tym, że ktoś oprócz Sary tu był. Dziewczyna podeszła do mnie i podała dwa plastikowe opakowania. Były w nich kanapki na drogę oraz jakieś owoce. Przytuliła mnie mocno, ale nie dotykając rany.
- Uważaj na siebie i na niego też- szepnęła prosto do ucha.
- A ty na Ron'a. Nie lubię go.
Oderwała się ode mnie i zmierzyła zabójczo wzrokiem Justina.
- Mam cię na oku- prychnęła, a on w odpowiedzi zmarszczył brwi w oznace niewinności.
Pożegnałam się z Sarą. Pierwszy wyszedł Justin, a ja tuż za nim. Słońce leniwie oświetlało alejkę domków szeregowych. Duszność spowodowana rosą na trawniku wywołała u mnie głęboki wdech czystego powietrza. Chłopak z karmelowymi oczami zasiadł za kierownicą przedtem oglądając się podejrzliwie dookoła. Podeszłam do czarnego auta. Otworzyłam ciężkie drzwi i pomachałam stojącej w oknie w niebieskim szlafroku blondynce i po chwili znalazłam się na skórzanym fotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz