Music

niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 40. "...obudzi się beze mnie przy swoim boku"

Wściekłość mną władała. Brązowooki wstał z kanapy z pogodnym uśmiechem, co mnie jeszcze bardziej wytrąciło z równowagi.
- Spier*alaj- krzyknęłam oburzona omijając go szerokim łukiem.
- Ym o co ci chodzi?- zapytał. W jego głosie poczułam niezrozumienie i dezorientację.
- Mogłeś mnie nie ratować. Miałabym przynajmniej spokój- prychnęłam unikając kontaktu wzrokowego.
Nic nie odpowiedział. Usiadł na kanapie z zamkniętą buzią i spoglądał tylko w podłogę. Wziął swoją dłoń i przejechał nią po swojej głowie układając włosy do góry.
Wiedziałam, że moje słowa trochę go zbiły z tropu. Nie mogłam pozwolić na takie zachowanie wobec mnie. Ja siebie szanowałam, mimo że zabiłam człowieka, ale zrobiłam to dla niego, dla niego, który tak mnie zranił. Miałam mętlik w głowie.
******Perspektywa Justina******

Poprzednia noc była okropna. Na początku ta bezsensowna kłótnia, w której padło za wiele słów, szczególnie ode mnie. Jednak nic nie mogłem poradzić, że mam tak niewyparzoną japę, która wypuszcza wszystko, co jej na ślinę przyniesie. Zacząłem tego żałować, gdy Destiny wybiegła z płaczem z jadalni. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Louise powiedziała, żebym dał jej czasu i za nią nie szedł, ale ja wiedziałem, na co stać Dest, szczególnie jak jest zdenerwowana, więc poszedłem za nią. Gdy wszedłem do pokoju, zobaczyłem tylko otwarte na rozcież okno. Podmuch świeżego wiatru wypełniał całą przestrzeń. Ona uciekła. Takim samym sposobem wyszedłem z pomieszczenia i zacząłem ją szukać. Wołałem i wołałem, lecz nic nie słyszałem. Przestraszyłem się bardziej, gdy na niebie pojawiły się przebłyski piorunów i zaczął padać deszcz. Zacząłem biec w głąb lasu krzycząc jej imię. Kropelki wody z nieba skapały po mym ciele. Usłyszałem za mną Evan’a, który miał przy sobie dwie latarki. Przeświecaliśmy nimi dostępne miejsca, ale nie znaleźliśmy jej. Rozpłynęła się. Już traciłem nadzieje, gdy o moje uszy obił się jej krzyk. Lecz to nie był taki zwykły krzyk, tylko krzyk przerażenia i bólu. Ruszyłem w stronę tego przyprawiającego mnie o ciarki dźwięku, szczególnie, że dobiegał on z jej ust. Dotarłem na kraniec lasu, gdzie zaczynał się stromy stok prowadzący na pola uprawne, głównie pszenicy. I tam ją zobaczyłem.

Leżała prawie martwa, a wytłoczona ścieżka ugiętych kłosów doprowadziła do jej ciała. Nie zastanawiając się ani chwili dałem znać przyjacielowi, że ją znalazłem i natychmiast zbiegłem na dół oświecając drogę. Gdy znalazłem się przy niej czułem coś w rodzaju ulgi, że jestem przy niej, ale i złości na samego siebie, że to ja do tego doprowadziłem. Znów uciekała przeze mnie. Co jeśli miałoby się to powtórzyć? I gdyby już z tego nie wyszła? Nie mógłbym żyć ze świadomością, że zginęła z mojej winy. Jej mina wyrażała ból i cierpienie, ale nie dziwię się. Wziąłem ją na ręce delikatnie unosząc do góry. Gdy wymamrotała moje imię, coś we mnie pękło. Była taka bezbronna i całkiem poddana mi. Mogłem ją zostawić, ale nie chciałem, nie chciałem żeby umarła. Mimo jej nieznośnego charakterku miała coś w sobie, czego nie umiem opisać. Była wyjątkowa i jedyna. Nie znam dziewczyny, która szczerze by powiedziała „Nie boję się ciebie”, mimo iż wiedziała, że zabijam też dla własnej przyjemności. Zaniosłem ją do domu i tam Louise zajęła się nią. Serce mnie bolało, gdy widziałem jak cierpi, gdy kobieta nakładała kolejne plastry na jej poranioną skórę. Chciałem być przy niej, ale Lou powiedziała, że lepiej będzie, jeśli Dest zostanie sama i obudzi się beze mnie przy swoim boku. 

3 komentarze: