Music

środa, 12 czerwca 2013

Rozdział 25. "Cieszę się, że żyjesz"


_____________________________________________________________________
Chwyciłem półżywą Dest i zbiegłem po schodach na dół. Wyszedłem przez tylne wyjście, co chwila sprawdzając czy ona żyje. Jej ręka owinęła się wokół mojej szyi, jakby bała się, że ją puszczę. Otworzyłem z kopniaka drzwi i zacząłem biec przez ciemną uliczkę. Słyszałem jej ciche jęki. Ręka nie wyglądała za dobrze. Była cała czerwona, a z materiału bluzki skapywały kropelki krwi. Dobiegłem do auta. Szybko otworzyłem drzwi i położyłem Dest na tylnich siedzeniach. Serce waliło mi jak opętane, gdy usiadłem za kierownicą. Spojrzałem na nią. Leżała oszołomiona tym, co się przed chwilą stało. Wsadziłem klucz do stacyjki i przekręciłem go. Auto odpaliło. Kierowałem się z wielką prędkością po ulicy omijając samochody. Skręt w prawo, w lewo, czułem się jak na jakimś pościgu, pościgu o życie Destiny. Próbowałem jak najszybciej dotrzeć do domu, aby tam się nią zająć. Nie mogłem wytrzymać, gdy słyszałem pojękiwanie dziewczyny. Moje serce dzieliło się na małe kawałki. Nie zasłużyła sobie na to. To była moja wina. To ja wkroczyłem w jej życie, wtedy w tą nieszczęśliwą noc. To ja ją zauważyłem, to ja zmusiłem ją do morderstwa, bo ona nie chciała, abym to ja zginął. Ona była dobra, ja byłem zły. Ona była rozważna, a ja nie. Praktycznie byliśmy przeciwieństwami, ale jednak coś nas łączyło – razem zabijaliśmy. Wiedziałem, że ona tego nie chce. Znów zrobiła to dla mnie. Musiała mnie ratować. Czy Raymund miał rację, że nie powinna? Że nie mam, jak on to powiedział „jaj”? Nie mogłem się na niczym skupić. W głowie miałem obraz półżywej albo półmartwej Destiny. Gdy zatrzymaliśmy się przed domem szybkim krokiem, a raczej biegiem wyjąłem dziewczynę z auta zatrzaskując drzwi. Wprowadziłem nas do domu. Jedną ręką zrzuciłem wszystko ze stołu w kuchni i położyłem na nim ciemnooką. Z szafek zacząłem wyszukiwać apteczkę. Czułem, że zaraz sam zemdleję widząc, jak ona cierpi. Jej mina była dla mnie ciosem.
****************************Perspektywa Destiny***************
Obudziłam się otulona szarą, miękką pościelą. Moja głowa spoczywała na poduszce. Rozglądnęłam się po pokoju – nic, tylko ja. Słońce delikatnie przebijało się przez zasłony u okien dając tym samym oświetlenie w pokoju. Moją uwagę przykuł owinięty wokół mojego prawego ramienia biały bandaż. Opuszkami palców przejechałam po nim. Syknęłam z bólu, gdy poczułam ból. Wszystko zaczęło do mnie docierać, co się wczoraj stało. Jakiś ochroniarz, Raymund, jego dwa goryle, strzelanina, głośna muzyka, klub, zraniona ręka i Justin.
„Gdzie Justin?”- pomyślałam odkrywając nogi poza kołdrę.
Delikatnie kładłam stopę za stopą na drewnianej podłodze. Nacisnęłam klamkę w dół i drzwi otworzyły się. Wyglądnęłam głową zza drewnianą powłokę rozglądając się w prawo i w lewo – nic. Zeszłam na dół próbując przy tym robić jak najmniej hałasu. Trzymając się poręczy od schodów stąpałam na każdy schodek. Gdy znalazłam się na parterze moją uwagę przykuł bałagan wokół stołu w kuchni. Wszędzie leżały porozbijane talerze, bandaże, waciki, butelki z lekarstwami. Przeraziłam się. Nic nie pamiętałam oprócz tego, że była strzelanina. Skierowałam się do salonu w poszukiwaniu Justina. Doszłam do kanapy i zobaczyłam go tam śpiącego i lekko chrapiącego. Ubrany był, tak jak w dzień poprzedni. Sięgnęłam do szafki po czarny koc i przykryłam go nim. Uśmiechałam się pod nosem. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie, nawet i seksi. Odeszłam od salonu i weszłam do kuchni. Zaczęłam po cichu zbierać cały bałagan i chować do odpowiednich pojemników robiąc przy tym jak najmniejszy hałas, aby nie obudzić śpiącego królewicza. Chowałam właśnie wodę utlenioną do apteczki, gdy usłyszałam za mną wymowne chrząknięcie. Odwróciłam się na jednej pięcie i zobaczyłam zaspanego z niezłożonymi włosami chłopaka.
- Destiny!- uśmiechnął się przytulając mnie do siebie.
Poczułam się dość dziwnie. Jego ręce oplotły moją talię i lekko ją ściskały.
- Justin- wymamrotałam przypominając mu o mojej ranie.
- Cieszę się, że żyjesz.                                                              
- No ja też się cieszę. Musimy sobie coś wyjaśnić- powiedziałam poważnie wpatrując się w jego karmelowe oczy.
- Zaraz, tylko coś zjemy- oderwał się ode mnie i podszedł do lodówki, jakby nigdy nic.
Nagle przypomniało mu się o jedzeniu. Sama byłam głodna, bo od dwóch dni nic nie jadłam, ale jakoś nie miałam czasu na myślenie o tym. Stanęłam na jego warunkach. Chłopak uważnie oczami błądził po półkach lodówki.
- Jajecznica ze szczypiorkiem?- zerknął na mnie pokazując mi jajko.
Kiwnęłam głową na „tak” i usiadłam na krześle koło stołu.
- Wytłumaczysz mi, co to miało być tam w klubie?- zapytałam stosując wyraźny ton oburzenia.
- No ymm…- jąkał się- Raymund i jego goście dowiedzieli się o tobie i o twoim zabójstwie Brad’a- odpowiedział po chwili zastanowienia na jednym wdechu.
„Czyli ten facet, którego zabiłam to był Brad”- łączyłam w myślach.
- I co z tym jest związane? – zapytałam oczekując od niego odpowiedzi.
- Że chcieli cię w swoim gangu- odpowiedział ściszony rozbijając jajka o szklaną miskę.
- Mnie?!- krzyknęłam wręcz zdumiona.
- Ciebie.
- Ale dlaczego? Po co? Są lepsi? Dlaczego akurat mnie?! – uniosłam się.
Nie miałam najmniejszego pomysłu, aby odpowiedzieć na te pytania. Czekałam tylko, aż Justin się odezwie.
- Zabiłaś drugiego najlepszego gościa w gangu, to im wystarcza- odpowiedział opierając się dłońmi o blat. Stał do mnie tyłem, ale słyszałam jego ciężkie oddechy.
- A kto jest pierwszym?
- Ja- odwrócił się i popatrzył mi prosto w oczy. 

1 komentarz: