- Co?- wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dziwnie się zachowywał.
- Nic- ściszył się i znów jego wzrok skierował się na
drogę. Obróciłam oczami i powróciłam nimi na szybę obok mnie. Kabrioletu już
nie było. Odetchnęłam głęboko opierając głowę na łokciu.
- Teraz ja zadaje pytania- spojrzałam na Justina.
- Dobra- westchnął.
- Od kiedy zabijasz?
- Odkąd miałem piętnaście lat- odpowiedział, jakby nic.
Zamurowało mnie. Zapanowała cisza, niezręczna cisza. Nie
mogłam w to uwierzyć. Miał doświadczenie, ale że takie?
- Kto był twoją pierwszą ofiarą?
- Mężczyzna z tatuażem- odparł krótko nie tracąc kontaktu
wzrokowego z drogą.
- Dlaczego go zabiłeś?
- Broniłem kobietę- jego ton był spokojny.
„Bronił kobietę. A więc zrobił tak jak ja. Ja przecież
broniłam go w ten niefartowny dzień.”
- Dlaczego nadal zabijasz?
- Podoba mi się to- zaśmiał się pod nosem.
„Podoba. Jak cierpienie innej osoby może się komuś
podobać?!”
- Ale co cię w tym ekscytuje?- zmarszczyłam czoło
oczekując jego jakże długiej wypowiedzi.
- Jak widzę w oczach przerażenie, cierpienie, bezradność.
Jak słyszę błagania, prośby i czasami groźby, jak w twoim przypadku i wiem, że
ja mam pełną kontrolę. To wszystko mnie ekscytuje- odpowiedział wpatrując się
mi w oczy.
- Podoba ci się śmierć?- zapytałam tajemniczo.
- Twoje pytania się skończyły, ale tak- potwierdził
pewnie uśmiechając się.

Zamknęłam oczy i próbowałam sobie jakoś wyobrazić
nastoletniego Justina zabijającego dwa razy większych od siebie. Wzdrygnęłam się
na samą myśl o tym. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem.
- Nie patrz się tak na mnie, Dest. To mnie denerwuje-
odezwał się.
Zmierzyłam go od góry do dołu, w szczególności jego
twarz. Nie mogłam zobaczyć, co czuje przez okulary spoczywające na jego nosie. Sięgnęłam
ręką na mapę, aby zobaczyć jak jedziemy. Na drodze zauważyłam rozwidlenie dróg.
- Jak teraz?- zapytał lekko zwalniając.
Spojrzałam na kartkę. Palcem przejechałam po niej.
- W prawo-
odpowiedziałam. Chłopak mi zaufał i skręcił zgodnie z moimi wskazówkami.
Droga zajęła nam do wieczora. Była ok. 22:00, gdy
skręciliśmy z znajomą mi uliczkę z domkami jednorodzinnymi. Było tu bardzo
spokojnie, bo Wertmund to małe miasteczko z populacją ok. 1000 mieszkańców. Jednak
mimo tego była tu szkoła, sklepy i uniwersytet, na którym studiowała blondynka.
Justin rozglądał się z zdezorientowaniem po okolicy. Podczas drogi próbowałam
jakoś zajmować go, aby nie patrzył na znaki, tylko słuchał się mnie. Cieszyłam
się jak głupia, gdy jeździliśmy w kółko szukając niemego domu Evana, choć
szukaliśmy Sary, ja szukałam.
- To nie jest ulica Brootstreet- zaniepokoił się Just.
- Justin, bo ja… - chciałam się już przyznać do zmiany
kierunku.
- Tylko nie mów mi, że ty- przerwał. Domyślił się.
- Tak- przyznałam sznurując usta w cienką linię.
Musiał być bardzo zdenerwowany, bo zauważyłam jak zaciska
swoje ręce wokół kierownicy, tak że stawały się białe. Gorące powietrze
zamieniło się w chłodne, gdy uchyliłam szybę.
- Jesteśmy u Sary, prawda?
- Umm, tak – odpowiedziałam lekko speszona.
Wskazałam mu palcem na niebieski, mały domek
jednorodzinny z ogrodem i stojącym przed nim tego samego koloru auta. Chłopak
oddychał głośno próbując opanować złość na mnie. Spojrzałam w okna domu Sary. Światło
prawdopodobnie w kuchni świeciły się. Ucieszyła mnie świadomość, że zaraz ją
zobaczę i uściskam, ale i obawiałam się, że Justin bardzo się na mnie wkurzy i
może mnie uderzyć, albo wydać Raymund’owi. W głębi duszy wiedziałam, że tego
nie zrobi, jednak małe ziarnko wątpliwości krążyło w mojej głowie. Chłopak
zaparkował na krawężniku i zgasił silnik.
- Kiedyś cię uduszę- w jego głosie poczułam
zdenerwowanie, ale i lekkie rozbawienie.
- Ale to kiedyś – pociągnęłam za uchwyt otwierający drzwi
i wyszłam z auta.
Byłam pewna obaw, czy to nie będzie dziwne, że niby
martwa ja zapukam do jej drzwi. Justin wyszedł zaraz za mną i oparł się o
samochód plecami patrząc na moje poczynania. Założył ręce na klatce piersiowej
krzyżując je. Pełna wątpliwości weszłam na posiadłość przyjaciółki podążając do
drewnianych drzwi. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam pięść, przyłożyłam ją do
powłoki i zapukałam dwa razy. Za drzwiami usłyszałam wolne kroki kierujące się
w moją stronę. Prawdopodobnie Sara jak zwykle spojrzała przez judasz. Dźwięk
otwierającego się zamku przyprawił mnie o przyśpieszenie tętna. Nagle zza drzwi
ukazała się przerażona głowa blondynki.
- Dest?- zapytała z wielkimi oczami.
- Cześć, Sara- uśmiechnęłam się do niej.
Miała łzy w oczach. Przytuliła mnie do siebie z całej
siły. Poczułam jak po moim policzku lecą słone krople wydobywające się z moich
gałek ocznych.
- Ty żyjesz- wydukała przełykając ślinę.
- Żyję- potwierdziłam jedną ręką klepiąc ją w plecy.
Brakowało mi jej uścisku, jej tonu głosu, jej siostrzanej
miłości do mnie. Byłyśmy bardzo blisko ze sobą już od dzieciństwa. Oderwałyśmy
się od siebie nie mogąc uwierzyć, w to co się teraz dzieje.
- Sara, um chcę ci kogoś przedstawić- skierowałam wzrok
na Justina, który ruszył w naszą stronę.
Super!!!!
OdpowiedzUsuń