Music

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 29. "Wizyta"

- Co?- wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dziwnie się zachowywał.
- Nic- ściszył się i znów jego wzrok skierował się na drogę. Obróciłam oczami i powróciłam nimi na szybę obok mnie. Kabrioletu już nie było. Odetchnęłam głęboko opierając głowę na łokciu.
- Teraz ja zadaje pytania- spojrzałam na Justina.
- Dobra- westchnął.
- Od kiedy zabijasz?
- Odkąd miałem piętnaście lat- odpowiedział, jakby nic.
Zamurowało mnie. Zapanowała cisza, niezręczna cisza. Nie mogłam w to uwierzyć. Miał doświadczenie, ale że takie?
- Kto był twoją pierwszą ofiarą?
- Mężczyzna z tatuażem- odparł krótko nie tracąc kontaktu wzrokowego z drogą.
- Dlaczego go zabiłeś?
- Broniłem kobietę- jego ton był spokojny.
„Bronił kobietę. A więc zrobił tak jak ja. Ja przecież broniłam go w ten niefartowny dzień.”
- Dlaczego nadal zabijasz?
- Podoba mi się to- zaśmiał się pod nosem.
„Podoba. Jak cierpienie innej osoby może się komuś podobać?!”
- Ale co cię w tym ekscytuje?- zmarszczyłam czoło oczekując jego jakże długiej wypowiedzi.
- Jak widzę w oczach przerażenie, cierpienie, bezradność. Jak słyszę błagania, prośby i czasami groźby, jak w twoim przypadku i wiem, że ja mam pełną kontrolę. To wszystko mnie ekscytuje- odpowiedział wpatrując się mi w oczy.
- Podoba ci się śmierć?- zapytałam tajemniczo.
- Twoje pytania się skończyły, ale tak- potwierdził pewnie uśmiechając się.
Uniosłam brwi ze zdziwienia i zacisnęłam pięści, tak że kostki stały się wręcz białe. Miałam ochotę go uderzyć. Jak można zabijać dla przyjemności?! Nie mieściło mi się to w głowie. „Ja zabiłam, aby go obronić. On też tak zaczął. A co jeśli ja też miałabym się taka stać. Na początku zabiłam z potrzeby ochronienia życia, a potem miałabym zabijać dla własnego zaspokojenia? Oby nie! Nie mogę taka być!”
Zamknęłam oczy i próbowałam sobie jakoś wyobrazić nastoletniego Justina zabijającego dwa razy większych od siebie. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem.
- Nie patrz się tak na mnie, Dest. To mnie denerwuje- odezwał się.
Zmierzyłam go od góry do dołu, w szczególności jego twarz. Nie mogłam zobaczyć, co czuje przez okulary spoczywające na jego nosie. Sięgnęłam ręką na mapę, aby zobaczyć jak jedziemy. Na drodze zauważyłam rozwidlenie dróg.
- Jak teraz?- zapytał lekko zwalniając.
Spojrzałam na kartkę. Palcem przejechałam po niej.
- W prawo- odpowiedziałam. Chłopak mi zaufał i skręcił zgodnie z moimi wskazówkami.
Droga zajęła nam do wieczora. Była ok. 22:00, gdy skręciliśmy z znajomą mi uliczkę z domkami jednorodzinnymi. Było tu bardzo spokojnie, bo Wertmund to małe miasteczko z populacją ok. 1000 mieszkańców. Jednak mimo tego była tu szkoła, sklepy i uniwersytet, na którym studiowała blondynka. Justin rozglądał się z zdezorientowaniem po okolicy. Podczas drogi próbowałam jakoś zajmować go, aby nie patrzył na znaki, tylko słuchał się mnie. Cieszyłam się jak głupia, gdy jeździliśmy w kółko szukając niemego domu Evana, choć szukaliśmy Sary, ja szukałam.
- To nie jest ulica Brootstreet- zaniepokoił się Just.
- Justin, bo ja… - chciałam się już przyznać do zmiany kierunku.
- Tylko nie mów mi, że ty- przerwał. Domyślił się.
- Tak- przyznałam sznurując usta w cienką linię.
Musiał być bardzo zdenerwowany, bo zauważyłam jak zaciska swoje ręce wokół kierownicy, tak że stawały się białe. Gorące powietrze zamieniło się w chłodne, gdy uchyliłam szybę.
- Jesteśmy u Sary, prawda?
- Umm, tak – odpowiedziałam lekko speszona.
Wskazałam mu palcem na niebieski, mały domek jednorodzinny z ogrodem i stojącym przed nim tego samego koloru auta. Chłopak oddychał głośno próbując opanować złość na mnie. Spojrzałam w okna domu Sary. Światło prawdopodobnie w kuchni świeciły się. Ucieszyła mnie świadomość, że zaraz ją zobaczę i uściskam, ale i obawiałam się, że Justin bardzo się na mnie wkurzy i może mnie uderzyć, albo wydać Raymund’owi. W głębi duszy wiedziałam, że tego nie zrobi, jednak małe ziarnko wątpliwości krążyło w mojej głowie. Chłopak zaparkował na krawężniku i zgasił silnik.
- Kiedyś cię uduszę- w jego głosie poczułam zdenerwowanie, ale i lekkie rozbawienie.
- Ale to kiedyś – pociągnęłam za uchwyt otwierający drzwi i wyszłam z auta.
Byłam pewna obaw, czy to nie będzie dziwne, że niby martwa ja zapukam do jej drzwi. Justin wyszedł zaraz za mną i oparł się o samochód plecami patrząc na moje poczynania. Założył ręce na klatce piersiowej krzyżując je. Pełna wątpliwości weszłam na posiadłość przyjaciółki podążając do drewnianych drzwi. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam pięść, przyłożyłam ją do powłoki i zapukałam dwa razy. Za drzwiami usłyszałam wolne kroki kierujące się w moją stronę. Prawdopodobnie Sara jak zwykle spojrzała przez judasz. Dźwięk otwierającego się zamku przyprawił mnie o przyśpieszenie tętna. Nagle zza drzwi ukazała się przerażona głowa blondynki.
- Dest?- zapytała z wielkimi oczami.
- Cześć, Sara- uśmiechnęłam się do niej.
Miała łzy w oczach. Przytuliła mnie do siebie z całej siły. Poczułam jak po moim policzku lecą słone krople wydobywające się z moich gałek ocznych.
- Ty żyjesz- wydukała przełykając ślinę.
- Żyję- potwierdziłam jedną ręką klepiąc ją w plecy.
Brakowało mi jej uścisku, jej tonu głosu, jej siostrzanej miłości do mnie. Byłyśmy bardzo blisko ze sobą już od dzieciństwa. Oderwałyśmy się od siebie nie mogąc uwierzyć, w to co się teraz dzieje.

- Sara, um chcę ci kogoś przedstawić- skierowałam wzrok na Justina, który ruszył w naszą stronę.

1 komentarz: